"Słowo na niedzielę"
Tutaj będą zamieszczane kazania naszych księży, głoszone podczas niedzielnych Mszy św.
Ks. Michał Korzeniec - III Niedziela Wielkanocna
Dziś w Ewangelii czytamy o dwóch uczniach, którzy przemierzali drogę około 11 kilometrów, która prowadziła z Jerozolimy do Emaus. Uczniowie są rozczarowani. Mówią: „A myśmy się spodziewali, że On właśnie miał wyzwolić Izraela”. Mieli fałszywe wyobrażenie o Mesjaszu. Uważali Go za przywódcę politycznego, który wybawi naród z niewoli rzymskiej. Przestali w Niego wierzyć od chwili, gdy zobaczyli Go na krzyżu i w grobie. Zbawiciel ukrzyżowany był dla nich kimś niepojętym, kimś nie do przyjęcia.
I oto nieznany wędrowiec przyłączył się do nich. Cierpliwie słuchał ich skarg oraz wątpliwości, trochę ich nawet skarcił, za nieznajomość Pisma Świętego: O nierozumni, jak nieskore są wasze serca do wierzenia we wszystko, co powiedzieli prorocy! Czyż Mesjasz nie miał tego cierpieć, aby wejść do swej chwały? I zaczynając od Mojżesza poprzez wszystkich proroków wykładał im, co we wszystkich Pismach odnosiło się do Niego”. Uczniowie z wielkim zainteresowaniem słuchali tego wykładu. Przecież mieli do przebycia daleką drogę. Ponadto czuli się tak, jakby ktoś zdejmował im zasłonę z oczu. Wątpliwości znikały, byli przekonani, że dotknęła ich miłość Boża. Powiedzieli później: Czyż serce nie pałało w nas, kiedy rozmawiał z nami w drodze i Pisma nam wyjaśniał. Coś się w ich życiu zaczęło zmieniać. To dotknięcie Bożej miłości było coraz mocniejsze, więc przymusili Go, aby został z nimi: Zostań z nami, gdyż ma się ku wieczorowi i dzień się już nachylił.
W kontekście tego zaproszenia, które wypowiedzieli uczniowie, jak i w kontekście wydarzeń, których jesteśmy świadkami, takich jak kanonizacja Jana Pawła II oraz poświęcenie pomnika Jana Pawła II, które odbędzie się dzisiaj na Mszy św. o godzinie 16 warto wrócić pamięcią do dnia 27 marca 2005 roku. Była to ostatnia niedziela Wielkanocna w ziemskim życiu Jana Pawła II. Na Placu świętego Piotra zgromadziło się 80 tysięcy wiernych. Wielu płakało widząc cierpiącego i bardzo wzruszonego papieża. Płakali ludzie zgromadzeni przed telewizorami w 74 krajach świata. Temat wielkanocnego orędzia odczytanego przez kard. Angelo Sodano stanowiła prośba uczniów przywołana w dzisiejszej Ewangelii: Zostań z nami Panie, gdyż ma się ku wieczorowi i dzień się już nachylił. Jan Paweł II śledził na leżących przed nim kartkach tekst. Swoją niemocą i głosem kard. Sodano wołał: Dzisiaj, w święto Zmartwychwstania, my także powtarzamy z wszystkimi chrześcijanami na świecie: Zostań z nami, Jezusie, ukrzyżowany i zmartwychwstały! Zostań z nami wierny Przyjacielu i pewna Ostojo dla ludzkości kroczącej drogami czasu! Ty żywe Słowo Ojca, wlej ufność i nadzieję w tych, którzy szukają prawdziwego sensu swojej egzystencji. Ty, Chlebie życia wiecznego, nasyć człowieka godnego prawdy, wolności, sprawiedliwości i pokoju!
Dziś już święty Jan Paweł II chciał nam w ten sposób przypomnieć, że Jezus żyje, zmartwychwstał i jest nadal obecny w świecie a przede wszystkim, że Jezus jest obecny w naszym życiu przez Eucharystię. Chrystus nie przestał się nami interesować. Nie zamknął się w swym majestacie, gdzieś daleko, lecz pragnie nadal być obecny w naszym życiu. W naszych radościach i cierpieniach. Chce współtowarzyszyć nam w ziemskim pielgrzymowaniu. Podobnie jak uczniom w Emaus tak i nam Jezus chce się dać rozpoznać przy łamaniu chleba. Dlatego warto zapytać się czy spotykam się ze zmartwychwstałym Chrystusem na coniedzielnej Eucharystii. Czy słucham Jego słowa. Czy wtedy też pała we mnie serce. Czy zapraszam Chrystusa do swojego serca. Czy przyjmuję Go często obecnego w Komunii świętej, czy wołam do Niego wraz z uczniami – zostań ze Mną Panie w moim sercu. Zostań ze Mną Panie, abym tak jak uczniowie z Emaus wyszedł z Eucharystii i z radością opowiadał, że spotkałem Jezusa Zmartwychwstałego. Eucharystia, podczas której obecny jest Jezus Zmartwychwstały jest źródłem i szczytem życia Kościoła, powinna być dla nas szkołą życia. Dlatego prośmy naszego Pana, aby spotkanie z Chrystusem Zmartwychwstałym podczas Eucharystii zmieniało nasze życie.
Nasze rozważanie zakończmy słowami modlitwy dziś już św. Jana Pawła II: Mane nobiscum Domine! Podobnie jak dwaj uczniowie z Ewangelii, prosimy Cię, Panie Jezu, pozostań z nami. Ty Boży Wędrowcu, który znasz nasze drogi i nasze serca, nie dozwól, abyśmy pozostali więźniami wieczornych cieni. Wspieraj nas, gdy jesteśmy utrudzeni, przebacz nasze grzechy, kieruj naszymi krokami na drogach dobra. Błogosław dzieciom, młodzieży, starszym, rodzinom, a zwłaszcza chorym. Błogosław kapłanom i osobom życia konsekrowanego. Błogosław całej ludzkości. W Eucharystii jesteś lekarstwem na nieśmiertelność; obdarz nas pragnieniem pełni życia, które nam pomoże iść po tej ziemi jako ufni i radośni pielgrzymi, wpatrzeni zawsze w cel życia bez końca. Zostań z nami Panie. Zostań z nami. Amen.
Kazanie pasyjne – Ks. Michał Korzeniec
W naszych rozważaniach pasyjnych patrzyliśmy na ludzi, którzy sądzili Jezusa, patrzyliśmy na Jezusa, który był ubiczowany i cierniem ukoronowany. Dziś chcemy popatrzeć na Jezusa, który po ubiczowaniu i cierniem ukoronowaniu stanął przed Piłatem, a ten wyrzekł znamienne słowa: Oto człowiek. Tego Chrystusa ubiczowanego i cierniem ukoronowanego namalował patron naszej parafii św. Brat Albert. Kiedy patrzymy na tego Jezusa stojącego przed Piłatem, to oczami wyobraźni możemy dostrzec, że w Jezusie nie widać pośpiechu, nie widać niepokoju, nieopanowanego stresu. Nie widać smutku, ani rozpaczy. Jest powaga, ale nie smutek, jest dramaturgia, ale nie rozpacz. . W oczach Jezusa mimo wszystko można zobaczyć nadzieję. Widać prezentację ludzkiej godności. Można usłyszeć słowa, które Chrystus twardo wypowiada przed Piłatem: Ja jestem Prawdą. Prawdą o człowieku. Jaka jest zatem prawda o człowieku, o każdym z nas. Kiedyś przeczytałem takie zdanie: Smutek, rozpacz jest przejawem miłości własnej, miłości egoistycznej. Chodzi o taki smutek, który pojawia się w sytuacjach trudności. Kiedy coś mi jest zabierane, kiedy czegoś nie mogę zdobyć kiedy coś tracę, a nawet wtedy, kiedy upadam i grzeszę. Wtedy też bardzo często dopada mnie smutek, a nawet rozpacz. Ale mi się przytrafiło, ale tragedia, znowu ten grzech. I tak ten smutek wymieszany z rozpaczą zalewa bardzo często, doszczętnie moje serce. I szatan się cieszy. Mam zdobyłem Go. Mam zdobyłem ją. Piłat na moich usługach przestraszył ich, zabrał nadzieję, ukazał bezsens. Ale też dokładnie w tym samym miejscu, gdzie stoi ten Piłat, gdzie dopada mnie ten smutek, ta rozpacz,, jeżeli rozglądnę się z wiarą widze też Jezusa. Prawdę mówiąc sam Piłat, który jest na usługach zła pokazuje mi Go mówiąc: Oto człowiek, w którym nie ma rozpaczy, jest natomiast nieskończona nadzieja. Fakt, że popełniam grzechy nie powinien mnie dziwić i pewnie nie dziwi. Jeżeli się dziwię, lub zniechęcam z powodu moich porażek znaczy to, że ufam mocno swoim siłą. Znaczy to, że obok tego mojego Piłata nie potrafię dostrzec przez wiarę obecnego przy mnie miłosiernego Jezusa. Święta Teresa od Dzieciątka Jezus w swoim dzienniczku zapisała: Nie trzeba zniechęcać się swymi błędami, swoimi porażkami, gdyż dzieci upadają często, ale są zbyt małe, by zrobić sobie wiele złego. Ta Święta bardzo lubiła powierzać Bogu swoje błędy i niewierności. Mówiła, że w ten sposób chce przyciągnąć do siebie Jego Miłosierdzie. Bo przecież przyszedł do grzeszników, a nie do sprawiedliwych. Bo przecież tam przed Piłatem to On był najważniejszy. Jego miłosierdzie było najważniejsze, a nie ludzki grzech. Jakie to jest ważne dla nas, którzy nieraz chodzimy smutni, zrozpaczeni myśląc, że jest tak trudno, że nie ma wyjścia, że znowu ten sam grzech kolejny już raz wyznawany w spowiedzi. A święta Tereska pisze dalej takie słowa: Co to szkodzi Jezu Drogi, jeżeli upadam co chwila, widzę wtedy słabość moją, ale to dla mnie wielki zysk. Ty Jezu widzisz wówczas jak słaba jestem i nic nie potrafię uczynić a wtedy tym skłonniejszy jesteś by nieść mnie na swoich miłosiernych ramionach” To jest odkrycie miłości, która mnie otacza nieustannie. Nowe spojrzenie na siebie. Jak ważne jest to spojrzenie w każdej mojej relacji z drugim człowiekiem, jak ono mnie oczyszcza, jaką niesie nadzieję, ile daje sił, aby często się uśmiechnąć nawet po upadku. Aby nie zaciskać pięści w kierunku drugiego, aby mieć siłę do tego , by podejść, aby porozmawiać, aby nie niszczyć, aby nie poniżać. Ponieważ jeżeli ja doświadczam aż tak nieskończonej miłości, która mi przebacza, to z taką właśnie miłością będę szedł zawsze w stronę drugiego człowieka. Walka o ufną akceptację moich ograniczeń, moich niepowodzeń daje mi potężną siłę w miłowaniu drugiego człowieka i prowadzi do większej pokory. Tak właśnie stoi przed Piłatem Jezus w swojej małości, w swojej słabości, w swoim ogołoceniu wie, że Ojciec niesie Go na ramionach. Teraz możemy zrozumieć ten spokój jaki widać u Jezusa stojącego przed Piłatem. Jezus jest spokojny o człowieka, spokojny o Ciebie. Może trochę drży. Ale nie wiem, czy to po tym okrutnym biczowaniu, czy drży o Ciebie, bo nie wie czy Mu zaufasz nawet po największym twoim upadku. Zastanawia się, czy stojąc przed Piłatem powiedział Ci już wszystko o swoim miłosierdziu i czy będzie wracał na twojej twarzy uśmiech, a w sercu będzie budzić się nadzieja wtedy, kiedy On będzie Ci przebaczał. On wie, że smutek jest zawsze przejawem miłości własnej, przejawem nieufności w Boże Miłosierdzie. I taki smutek zamyka drogę do człowieka. Sprawia, że często oceniam, krytykuję, chcę oddać, chcę uderzyć, bo nie akceptuję swoich ograniczeń, swoich niepowodzeń i przerzucam je na drugiego człowieka, broniąc się przed prawdą o mnie samym. A święta Tereska mówiła: Co to szkodzi Jezu Drogi, jeżeli upadam co chwila, widzę wtedy słabość moją, ale to dla mnie wielki zysk. Bo Ty przychodzisz do mnie blisko. I to jest właśnie wzmocnienie wiary w miłosierdzie Boże. Oparcie się nie na sobie, ale na Bogu i Jego miłości do człowieka. Nie chodzi o to, aby pokochać swoją słabość, swój grzech, swój upadek. nie o to chodzi. Grzech zawsze jest ohydny, jest parszywy. Ale odkryć oczami wiary, jak błogosławione mogą być sktki takiego upadku, jeżeli pozwolę je przemienić Bogu, jeżeli dopuszczę do mojego zranionego serca Bożą miłość. Jeżeli nie zamknę się w nieutulonym smutku i w nieugaszonej rozpaczy, ale jak św. Teresa odkryję: jakże jestem szczęśliwa widząc, jak jestem niedoskonała i potrzebuję Bożego miłosierdzia.
Prawda o człowieku, o jego mocnym sercu, o jego godności – jest właśnie taka. Oto Człowiek – Oto ty – ze swoją słabością. Albo ją przyjmiesz, pokochasz i będziesz oddawał miłosiernemu Bogu, albo będziesz się męczył, będziesz rozdrażniony, będziesz ranił innych, będziesz sam swoimi siłami ją pokonać , nie pokonasz. Bóg patrząc na Ciebie nieustannie, przenikając mnie do szpiku kości, znając każdą moją słabość, wiedząc o mnie wszystko, objawia nie tylko wtedy przed Piłatem, ale przed całym światem ową niezwykłą tożsamość. Bez żadnego atrybutu boskiej potęgi, dokonuje tej wielkiej reklamy człowieka. Wszystko w tej scenie zagrał, zamarkował, schował całą potęgę, zatuszował Boską moc. Nikogo wtedy nie uzdrowił, nie uciszył burzy ludzkich okrzyków Ukrzyżuj Go! nie uporządkował serca Piłata mocą jednego słowa: Milcz i wyjdź z niego! Był człowiekiem, po prostu zwykłym człowiekiem, ograniczonym, naznaczonym ludzkim niepowodzeniem. Tak mu się spodobał, ten zwykły, prosty, ograniczony człowiek, że nie dokonał żadnego makijażu, żadnej przeróbki, żadnej poprawki. Po prostu pokazał się jako człowiek. niezwykła tożsamość pomimo ludzkiej słabości. Oto Człowiek – Oto ten, którego będziesz kochał, któremu będziesz przebaczał, przez którego prowadzi droga do nieba. Innej drogi nawet nie szukaj, nie znajdziesz. Nie pominiesz człowieka, za bardzo jest mi cenny mówi Jezus, za drogo kosztowała mnie tamta reklama przed Piłatem. Zdarli ze mnie wtedy wszystko. Oto człowiek, oto ty, z niekończącą się ludzką słabością, ale też twoja żona, twój mąż, twój przyjaciel, twój brat, twoja siostra. Tam się schroniłem, tam pokochałem przebywać, tam uczyniłem sobie mieszkanie. Wierzysz w to! Reklama ta przed Piłatem przecież jest bardzo wyraźna. Oto człowiek, oto ty i twój bliźni. Kochaj Go. Amen.
II Kazanie Pasyjne - ks. Michał Korzeniec
Za moje złości grzbiet srodze biczują
Pójdźmy grzesznicy oto nam gotują
Ze Krwi Jezusa dla serca ochłody
Zdrój żywej wody.
Przed chwilą odśpiewany tekst przenosi nas do sceny ubiczowania Jezusa. Ewangelie bardzo skromnie opowiadają o tym wydarzeniu. Ewangeliści stwierdzają jedynie fakt, że Piłat zabrał Jezusa i kazał Go ubiczować. Prawdopodobnie żołnierze zaprowadzili Jezusa na wewnętrzny dziedziniec pałacu, gdzie Go ubiczowano. Karę tę wykonywano po wyroku skazującym, Jezusowi wymierzono ją przed ogłoszeniem wyroku. Dlaczego? Może dlatego, że Piłat kontynuował swą taktykę stawiania arcykapłanów w trudnej sytuacji. Drażnił ich. Przekonywał, że nie wyda oczekiwanego przez nich wyroku. Postępował tak, jakby wymierzał Jezusowi rutynową karę stosowaną wobec zwykłych rzemieślników, przed wypuszczeniem ich na wolność.
Jakiekolwiek nie stosowałby Piłat strategii wobec żądań arcykapłanów, faktem jest, że wydał Jezusa na ubiczowanie.
Podczas tej kary najpierw przywiązywano skazańca do słupa, prawdopodobnie z rękami związanymi nad głową. Do biczowania używano flagrum, narzędzia typowo rzymskiego. Składało się ono z krótkiej rękojeści do której były przytroczone długie, grube rzemienie, najczęściej dwa. W pobliżu ich końców znajdowały się kulki z ołowiu lub kości baraniej. Rzemienie mogły nacinać skórę, a kulki lub kostki pozostawiały na niej głębokie rany tłuczone. Gdy bicz uderzał w ciało, powstawały głębokie nacięcia, które otwierały się przy kolejnych uderzeniach. Plecy były tak porozrywane, że czasami odsłonięte były części kręgosłupa. Biczowanie przesuwało się od ramion, przez plecy, pośladki aż do nóg. To było straszne… Bł. Anna Katarzyna Emmerich tak oto opisuje wizję biczowania: Do biczowania wyznaczono sześciu oprawców, byli to zatwardziali zbrodniarze. Już w drodze do słupa, przy którym biczowali Jezusa bili Go pięściami i postronkami, darli, szarpali i ciągnęli z wściekłością. Jezus wzniósł ręce i objął nimi słup. Kaci klnąc straszliwie i szarpiąc Nim, przywiązali Jego wyciągnięte ręce do żelaznego pierścienia u góry i tak napięli całe ciało, że nogi przymocowane u dołu, zaledwie dotykały ziemi. I tak stał Najświętszy ze Świętych, obnażony, naciągnięty na słupie przeznaczonym dla zbrodniarzy, w nieskończonej trwodze i hańbie, a dwaj z tych okrutników zaczęli ze zwierzęcą żądzą krwi siec rózgami Jego grzbiet od góry do dołu.
Po karze biczowania, żołnierze pochwycili Jezusa – ociekającego krwią i spuchniętego – w swe ręce i Jego kosztem urządzili sobie zabawę. Przebrali Jezusa za króla lenniczego: odziali w czerwony płaszcz, nałożyli Mu na głowę koronę, na poczekaniu skręconą z ciernistego krzewu, a w rękę wetknęli trzcinę zamiast berła. Teraz żołnierze mogli sobie urządzić parodię hołdu. Przywoływali pozostałych, aby przyłączyli się do spektaklu i zabawili się razem z nimi. A wtedy bili Go trzciną po głowie, aż ostre kolce wbijały się w czaszkę, przyklękali przed Jezusem i wołali: Witaj królu żydowski. Tak wyszydzonego Jezusa zaprowadzono na powrót do Piłata, który ukazał Go ludowi i obwieścił: „Oto człowiek”.
Tak można powiedzieć wyglądało bolesne biczowanie i cierniem koronowanie Pana Jezusa. Jednocześnie należy zauważyć, że Jezus nie tylko był biczowany rzemieniami, ale był także biczowany ludzkim słowem.
Śpiewaliśmy przed chwilą słowa:
Stoi przed sędzia Pan wszego stworzenia,
Cichy Baranek, z wielkiego wzgardzenia
Dla białej szaty, którą jest odziany,
Głupim nazwany.
Słyszeliśmy, że człowiek odważył się nazwać Boga – Człowieka głupim. Jakże te złe słowa, które ludzie wypowiadali w stronę Jezusa musiały Go ranić. Choć biczowanie poraniło ciało Jezusa, to słowa daleko bardziej raniły Jego Serce. Serce, które tyle dobra dało ludziom. To Serce było ranione ludzkim słowem. Także i w naszych czasach Jezus jest biczowany i cierniem koronowany. Jest biczowany i cierniem koronowany w drugim człowieku.
My dzisiaj Jezusa możemy biczować w drugim człowieku poprzez nasze słowa. Czasami nieroztropnie można używać słów, które ranią i poniżają godność drugiego człowieka. Z łatwością może to przychodzić, wtedy, kiedy jesteśmy zagniewani, źli. Tylko jest jeden problem, że słów, które człowiek wypowie nie cofnie już. Jeżeli ma się cywilną odwagę to stać człowieka jeszcze na słowo Przepraszam. Biczować można przez naśmiewanie się z kogoś, głupie żarty. Nigdy nie wiemy, jaką ktoś ma psychikę i jak odbierze te tak zwane nasze głupie żarty. Można też niszczyć człowieka przez nasze przedwczesne sądy. Nie znamy człowieka, nie wiemy o nim nic, ale do wyrokowania człowiek będzie pierwszy. Bardzo często media potrafią tak ubiczować człowieka. Kiedyś była, jak to ostatnio taka moda na szukanie sensacji, wiadomość odnośnie księdza posądzonego o pedofilię. Media zdążyły wydać wyrok, zanim ten człowiek trafił do sądu. Nie tylko dziennikarze dotarli do wszystkich informacji o tym człowieku, ale nadto pokazano miejscowość skąd pochodził, jego rodzinny dom. A co do tego wszystkiego ma jego rodzina. Nawet jeśli byłby winny. Bardzo łatwo przychodzi nam biczować Chrystusa w drugim człowieku.
Drugim problemem, jaki wypływa z tajemnicy biczowania, jest reakcja ludu, jak została wyrażona na słowa Piłata: Oto człowiek! Święty Jan napisał: A gdy go ujrzeli arcykapłani i słudzy, krzyknęli głośno: Ukrzyżuj, ukrzyżuj!
Jak my reagujemy na to co w oczach ludzkich jest najsłabsze i bezbronne? Co krzyczymy, kiedy widzimy staruszka czy staruszkę leżącą na łóżku szpitalnym w pampersie, którzy sami wokół siebie nie są w stanie już nic zrobić? Co krzyczymy: czy krzyczymy nie bój się, będę przy tobie moja droga mamo, babciu, ciociu. Tyle dobrego dla mnie zrobiłaś w życiu, więc nie zostawię Cię samej sobie. Pomogę ci. Będę cię odwiedzać. Obmyję cię, jeśli trzeba, podam ci wodę do picia. Na tyle na ile będę mógł usłużę Ci.
A może krzyczymy: Po co to cierpienie. Niech się podda eutanazji. Nie będzie tyle cierpieć i nie będziemy musieli wszyscy się męczyć i patrzeć na to straszne cierpienie. Przecież to takie nieludzkie patrzeć na kogoś, kto nie jest podobny do człowieka, wzgardzony tak, jak ktoś przed kim się twarz zakrywa.
Co krzyczymy, kiedy widzimy bezbronną istotę ludzką, która dopiero co się kształtuje w brzuchu mamy. Czy krzyczymy: Ja będę twoją mamą, zaopiekuję się tobą, zawsze będziesz moim dzieckiem. Nawet, jak teraz nie stać mnie na to, aby się tobą zająć to oddam cię w dobre ręce. Ale zawsze będę twoją mamą. Czy też krzyczymy: Kobieta ma prawo! Przecież to dziecko to wynik gwałtu. Nie urodzę tego dziecka – przecież ono przez całe życie będzie ułomne, brzydkie, odpychane przez społeczeństwo. Nie stać mnie nie mam warunków.
Co krzyczysz: wybieram Jezusa i Jego Ewangelię w całości ze wszystkimi konsekwencjami mojej wiary, czy krzyczysz: Ukrzyżuj – Nie chcę mieć z Tobą Jezu i z Twoim Kościołem nic wspólnego. Nie wchoć do mojego życia. Panie Jezu pozwól nam dziś stanąć w prawdzie o naszych słowach które wypowiadamy do naszych bliźnich i o tym, oraz o tym, czy wybieramy Ciebie ubiczowanego i ukoronowanego cierniem w naszych najsłabszych braciach i siostrach
I Kazanie Pasyjne - ks. Michał Korzeniec
W scenerii rozmodlonej nocy pojawia się Judasz wraz
z kohortą. Biedny Judasz, zaślepiony rządzą pieniądza
i chęcią panowania. Zawiedziony Jezusem, który według niego miał być zapowiedzianym Mesjaszem, Wybawicielem narodu Izraelskiego spod okupacji Rzymian. O jakie wielkie nadzieje wiązał z Jezusem Judasz. Może myślał już o tym ziemskim królestwie, gdzie Jezus będzie królem a on może ministrem finansów. Niezła by to była fucha, wtedy nakradłby do woli. Tymczasem czar prysł. Jezus zamiast chwycić za miecz, aby rozpocząć wojnę przeciwko okupantowi, mówił, że kto mieczem wojuje, od miecza ginie. Zamiast uznania i aplauzu Jezus mówił, że Syn Człowieczy będzie wydany w ręce ludzi. Oni zabiją Go, ale trzeciego dnia zmartwychwstanie. Jakże to z moich planów co do Jezusa nici – myślał Judasz. Dlatego wolał wziąć trzydzieści srebrników i zdradzić Mistrza niż być wiernym Jezusowi, od którego niewiele – jak sam myślał – by mógł mieć.
Judaszu! Pocałunkiem wydajesz Syna Człowieczego!
Wówczas kohorta oraz trybun razem ze strażnikami żydowskimi pojmali Jezusa, związali Go i zaprowadzili najpierw do Annasza. Annasz, z kolei, to człowiek pełen pychy. Rzekomo przesłuchuje Jezusa, pyta o Jego naukę, o uczniów. Annaszu przecież ty wiesz, jaka była nauka Jezusa. Przecież Jezus zawsze jawnie nauczał. Nie słyszałeś o czym mówił. Twoi wysłannicy nie powtarzali ci tego, co Jezus głosił, albo jakich dzieł dokonywał. Na pewno byłeś na bieżąco. A jednak pytasz. Czy naprawdę chcesz usłyszeć naukę Jezusa? Czy naprawdę chcesz, by Jezus ci to wszystko wyjaśnił? A może chciałbyś się nawrócić, zmienić swoje dotychczasowe nastawienie do Jezusa? Nie, ty tego wcale nie chcesz. Robisz parodię sądu, bo tak trzeba, ale nie chcesz słuchać Jezusa – Syna Bożego, bo musiałbyś przyznać się do tego, że jesteś prochem przed Bożym obliczem, a ty chcesz stać na miejscu Boga. Ty już dawno w sercu potępiłeś naukę Jezusa. A jednak pytasz o Jego naukę. Dlatego Jezus Ci odpowiada: Ja przemawiałem jawnie przed światem. Nauczałem zawsze w synagodze i w świątyni, gdzie się gromadzą wszyscy Żydzi. Potajemnie zaś nie nauczałem nikogo. Dlaczego mnie pytasz? Zapytaj tych, którzy słyszeli, co im mówiłem. Przecież oni wiedzą co powiedziałem.
W tym momencie Jezus na swoim policzku poczuł silne uderzenie jednego ze stojących obok sług. I usłyszał słowa: Tak odpowiadasz arcykapłanowi. Co wtedy mógł myślał Annasz. Może wewnętrznie wściekły myślał: Jak to? Mnie, mnie tak odpowiadasz? Mnie mówisz, że ja miałem Cię słuchać. Ja nikogo nie słucham, ja wiem wszystko najlepiej, bo ja sam dla siebie jestem jako bóg.
Jezu, mnie już nie zdziwi ten niesłusznie wymierzony policzek. Przecież pycha ludzka, zawsze potępi Bożą Prawdę, pogardzi Prawdą, wyśmieje, w twarz uderzy.
Następnie Annasz wysłał Go związanego do Arcykapłana Kajfasza. Ten z kolei chciał za wszelką cenę znaleźć coś co pozwoliłoby mu skazać Jezusa na śmierć. Dlatego znajduje fałszywych świadków. Ale cała mistyfikacja na nic. Dowody nie pasują do siebie. Jezus milczy. Zaraz wszystko przepadnie. Co robić? Jak tu na siłę zebrać obciążające Jezusa dowody. I nagle przychodzi ci pomysł, aby zadać Jezusowi pytanie: Zaklinam Cię na Boga żywego. Powiedz nam czy Ty jesteś Synem Bożym? Jezus mu odpowiedział: Tak Ja nim jestem. Zaraz też Annaszu z szatańską wręcz wściekłością i radością z tego, że dopiąłeś swego krzyczysz: Słyszeliście bluźnierstwo. Na co nam jeszcze potrzeba świadków. Boisz się Annaszu i jesteś zazdrosny. Boisz się, aby rzeczywiście się nie okazało, że ten Jezus, który tyle razy potępił twoje zasady, odsłonił twoją udawaną sprawiedliwość, który kazał wykonywać to co mówisz, ale twoich uczynków nie naśladować, aby On nie obalił cię z tak wygodnego i ważnego stanowiska jakie piastujesz i nie zajął twojego miejsca – Najwyższego Kapłana. Dlatego nie dociekasz więcej, ale wydajesz od razu wyrok i prowadzisz Jezusa do kolejnego sędziego, do Piłata, który w końcu okazał się tchórzem i choć tyle razy powtarzał tym, którzy wnosili oskarżenie, że nie znajduje w Jezusie żadnej winy, to jednak skazał Go na śmierć krzyżową.
Jednak to nie jest jedyny sąd, jaki człowiek sprawował nad Bogiem. Pierwszy sąd nad Bogiem miał miejsce w raju. Wtedy to człowiek zwiedziony przez szatana osądził Boga. Wydał wyrok, że Bóg człowieka ogranicza, że nie pozwala mu na wszystko. Człowiek wtedy po raz pierwszy odrzucił Boga i Jego przykazania. Drugi raz człowiek odrzucił Boga, który przyjął ludzkie ciało i choć szedł On przez życie dobrze czyniąc, uzdrawiał, wskrzeszał, pomagał, pokazywał godność człowieka chorego, odrzuconego, sponiewieranego i wykorzystywanego przez innych, to jednak lud wołał: Ukrzyżuj! Ukrzyżuj!
Dziś także człowiek odrzuca Boga ze swojego życia, kiedy łamie Boże przykazania. Odrzuca się Boga z życia publicznego, tłumacząc, że wiara jest sprawą prywatną. Jednocześnie tenże człowiek także potrafi zadać pytanie, dlaczego Bóg dopuszcza do tego, by ktoś zachorował na jakaś nieuleczalną chorobę, do tego, aby na świecie pojawiały się kataklizmy, do tego, by śmierć zabrała kogoś bliskiego, kto przecież mógł jeszcze cieszyć się życiem. Pytanie: Jak Bóg mógł dopuścić do czegoś tak okropnego jak wydarzenie z 11 września 2001 roku? – usłyszała Anna Graham, córka znaczącej postaci w kościele protestanckim. Odpowiedziała na to pytanie w następujący sposób:
"Wydaje mi się, że BÓG był prawdziwie smutny tym co się wydarzyło na Manhattanie... na równi z nami, lub jeszcze bardziej! Był obecny! Jednak od wielu lat nieustannie mówimy Bogu by nie interweniował
w naszych wyborach, chcieliśmy by odsunął się
z naszego rządu, by się wręcz usunął całkowicie
z naszego życia. Bóg został w ten sposób wypchany poza obręb całego naszego społeczeństwa - zmuszono Go do całkowitego wycofania się, odejścia na bok. Jak więc możemy oczekiwać Jego błogosławieństwa, czy opieki, jeżeli dajemy mu jasno do zrozumienia, że ma nie wchodzić w nasze sprawy. Bóg nie chce niczego na siłę. Wiem, że dużo osób ma wiele pytań i wątpliwości w związku z 11 września 2001 roku... zresztą nic
w tym dziwnego - zamach taki jak ten rzeczywiście daje do myślenia. To sprawa bardzo poważna... do głębokiego przemyślenia.... Jestem przekonana,
że wszystko tak naprawdę zaczęło się wtedy, gdy Madeleine O'Hare zaczęła mówić o niestosowności modlitwy w szkołach amerykańskich, którą jak dotąd tradycyjnie odmawiano. Zgodziliśmy się z jej opinią... Następnie ktoś wspomniał o tym, że byłoby lepiej gdyby nie czytano Biblii w szkołach... Biblii! która nakazuje nie zabijać, nie kraść, kochać bliźniego jak siebie samego. Zgodziliśmy się z tym... Zaraz potem, dr. Benjamin Spock zaczął zachęcać do nie karania dzieci, gdy ich zachowanie jest całkowicie nie właściwe. Twierdził bowiem, iż karząc dzieci, czy reprymendując, skrzywiamy ich formację i osobowość, a ich mniemanie o sobie może zostać w ten sposób zachwiane. /syn dr. Spock'a popełnił samobójstwo!/ A my na to z zachwytem odpowiedzieliśmy: "fachowiec! wie co mówi" i zgodziliśmy się na to! Później stwierdził ktoś, iż żaden z nauczycieli czy dyrektorów szkolnych nie ma prawa nakładać jakiejkolwiek dyscypliny, nawet przy złym zachowaniu dziecka. "Administratorzy szkolni" zdecydowali wtedy, że żaden nauczyciel nie będzie miał prawa 'dotknąć' dziecka A przecież różnica miedzy dyscyplina a upokarzaniem jest dla nas oczywista! I z tym się zgodziliśmy... Wtedy też ktoś zasugerował społeczeństwu, na pozwolenie młodym dziewczynom na legalna aborcje, jeżeli tylko taka ich wola. Niech nie mówią o tym swoim rodzicom. Przyjęliśmy ten pomysł nie kwestionując go nawet! Następnie, któryś z uczonych członków ministerstwa szkolnego stwierdził, że chłopcy będą zawsze chłopcami, a mężczyźni i tak zawsze kończą na robieniu tego co nieuniknione,
a zatem należy dać naszym synom tyle środków antykoncepcyjnych, ile będą chcieli - niech bawią się do woli! Niech dostają je w szkole! Rzekliśmy: dobrze! Niektórzy, z dość znaczących, posłowie polityczni, orzekli, iż zupełnie nieważne jest to co każdy z nas robi w sferze prywatnej - byleby tylko nie zaniedbywał obowiązków zawodowych. Przytakując im, powiedzieliśmy, że jest nam obojętne, co dana osoba robi prywatnie, włączając w to naszego Prezydenta! Przestaliśmy wymagać moralnego postępowania - niech tylko nie przeszkadza ono w zawodach i równowadze finansowej. Rzucono potem hasło w sprawie wydawania pornograficznych czasopism, że jest to zupełnie zdrowa rzecz - proste podziwianie piękna ciała żeńskiego! - nazwano to wręcz "artystyczną ekspresją ". I z tym się zgodziliśmy! I powiedziano "Chodźmy! będziemy kręcić show w TV... i filmy, które promowałyby profanacje, przemoc, sex... - pobrudźmy miłość, pokażmy, że prawdziwa, odpowiedzialna, wierna, uczciwa relacja z kimkolwiek jest niemożliwa - jest poza modą! Nagrajmy muzykę, która zachęcałaby do gwałtu, narkotyków, morderstwa, samobójstwa, relacji z Szatanem! Rzekliśmy: To tylko takie małe odgałęzienie i nie ma żadnych skutków ubocznych. Nikt tego nie bierze tak naprawdę na poważnie... niech grają, niech nagrywają... Jeszcze raz wszystko wytłumaczyliśmy wolnością słowa.... A teraz zadajemy sobie pytanie o to dlaczego nasze dzieci nie mają sumienia... dlaczego nie rozróżniają zła od dobra, dlaczego nie przeszkadza im zabijanie ludzi - zarówno nieznajomych jaki własnych kolegów z klasy, krewnych... czy nawet samych siebie. Ameryka się dziwi??? Najprawdopodobniej, gdybyśmy zanalizowali to wszystko bardzo poważnie, stałoby się to zrozumiałe. Zbieramy to co zasialiśmy!!! Pewna mała dziewczynka napisała list do Boga : "Boże, czemu nie uratowałeś tamtego kolegi ze szkoły?". Jego odpowiedź pewnie brzmiałaby: "Kochane Dziecko!, nie pozwalali mi wchodzić do szkoły! W waszym społeczeństwie nie spotykam nikogo kto chciałby spełniać moja Wolę..." Zasmucające jest jak ludzie, tak po prostu, obwiniają Boga o wszystko i nie rozumieją dlaczego świat idzie gigantycznymi krokami ku piekłu. Smutne jest także to, że wierzymy we wszystko to, o czym piszą gazety, w to co podają nam wszelakie media, a wątpimy w to co mówi Biblia! Smutne, że cały świat gotowy jest pójść do Nieba pod warunkiem, że nie będzie musiał wierzyć w cokolwiek, ani myśleć, ani głosić o rzeczach dotyczących Boga! Smutne jest także to, gdy ktoś mówi: "Wierzę w Boga", ale idzie za Szatanem, który jako znak też wierzy w Boga - wie dobrze, że Bóg istnieje. Lubimy oceniać, ale sami nie lubimy być oceniani.
Ile potrafimy wysyłać żartów przez e-maile? One rozprzestrzeniają się w mig. A gdy staramy się wysłać coś o Bogu wiadomości zostają w naszych skrzynkach - boimy się dzielić, podawać wiadomości dalej! Budujemy powierzchowne relacje dlatego, bo nie chcemy by wśród przyjaciół/znajomych ktoś powiedział niewygodną prawdę - że czynimy coś źle. Zamykamy oczy na egoizm drugich, a oni w zamian zamykają oczy na nas - jaka to potworna iluzja! Smutne jest w końcu też patrzeć na to jak niemoralny i często wulgarny materiał krąży po Internecie... a dyskusje wolne o Bogu są momentalnie hamowane. Potrafimy godzinami rozmawiać o pustych banałach, próżnościach i intrygach, a na rozmowę o Bogu i z Bogiem... to nie mamy czasu! Ludzie przemieniają się w pustych chrześcijan! Zajmujemy się bardziej tym co o nas sobie pomyślą, niż tym co pomyśli o nas Bóg! Dlatego tez Bóg musi przebudzać Amerykę! - Ameryka zmusza Go do pozwolenia na taki 11 września!"
Dziś zatem możesz znów dokonać wyboru, czy chcesz być wśród tych co Boga sądzą i odrzucają, czy chcesz przyjąć Jego Prawdę, Jego Ewangelię i żyć nią i na Ewangelii opierać swoje życie, rodzinne. Czy chcesz sądzić Boga, czy chcesz być Jego świadkiem wszędzie.
Niedziela Chrztu Pańskiego A - "Nie brzydź się wejść do rzeki" - ks. Łukasz Połacik
Jak Jezusa przybliżyć tym wszystkim
którym dzisiaj zgłupiało sumienie
Jezus wszedł do tej samej wody co wszyscy. Nie brzydził się.
Ich brudu się nie brzydził. Ich grzechu też.
Nieraz matka czy ojciec boi się wejść w życie swojego dziecka. Obawia się pewnie tego, co tam zastanie. Woli akceptować, tolerować, znosić. Nauczyciel boi się wejść w sytuację swojego ucznia. Łatwiej się nie narażać, jakąś sprawę przemilczeć. Lekarz pozbędzie uciążliwego pacjenta. Przechodzień nie spojrzy na żebraka. Ksiądz nie zajmie się zagubioną owieczką. Łatwiej mu być dla tych dziewięćdziesięciu dziewięciu zawsze wiernych.
Jezus wszedł do tej samej wody co wszyscy. Nie brzydził się.
Nie złamie trzciny nadłamanej,
nie zagasi knotka o nikłym płomyku.
On z mocą ogłosi Prawo,
nie zniechęci się ani nie załamie,
aż utrwali Prawo na ziemi.
Ile dobrego bym zrobił, gdybym nie brzydził się wejść do tej samej wody co inni?
Bardzo często gdy ktoś popełnia grzech, to albo takiej osoby się brzydzimy, albo jej grzech od razu akceptujemy. Tolerujemy grzech, bo nam nie zależy na człowieku, który go popełnia. Z tego samego powodu brzydzimy się grzesznikiem. I tak mamy święty spokój. Nie święty – to diabelski spokój.
Nie wiem co gorsze. Czy ta zła tolerancja, przyzwolenie dla grzechu, która powoduje, że będziemy postrzegani jako „nowocześni”, liberalni katolicy. Czy obrzydzenie, zachowanie tradycyjnych, konserwatywnych zasad, i na tym tylko poprzestanie. Tymczasem my w głoszeniu Ewangelii mamy być nie konserwatywni, nie liberalni, ale Jezusowi.
Nie możemy się brzydzić wejść w czyjeś problemy.
Jak uprościć wszystko zapłakać
jak nie wiedzieć w sam raz i za dużo
ani trochę już i zupełnie
Jak Jezusa przybliżyć tym wszystkim
którym dzisiaj zgłupiało sumienie
Widzimy jak ktoś tonie w grzechu, ale stoimy bezpiecznie na brzegu.
Nie wchodzimy do tej wody. Trzymamy się z daleka od rzeki Jordan.
II Niedziela Adwentu - ks. Jan Niziołek
Trwa kolejny Adwent w naszym życiu, mówimy, że to czas radosnego oczekiwania na przyjście Syna Bożego na końcu czasów i na Jego Wcielenie. Ale oczekiwania, które nie jest bezczynnością. Oczekiwania, które nie może się skupić jedynie na zewnętrznych porządkach i świątecznych zakupach. Jest to czas pracy nad sobą i czas szczególnego działania łaski Bożej.
Jan Chrzciciel woła : „Przygotujcie drogę Panu, prostujcie ścieżki dla Niego”. To są bardzo konkretne wskazania na Adwent. Mimo tego, że przeżyliśmy już wiele Adwentów, to ciągle ścieżki naszego życia są kręte i wyboiste. Zakręty, wyboje i rozpadliny, na ludzkich drogach utrudniają dotarcie do ostatecznego celu każdej ziemskiej wędrówki i nie pozwalają na budowanie Królestwa Bożego juz tutaj na ziemi. Dlatego wołanie Jana Chrzciciela jest ciągle aktualne.
Grono Adwentowych patronów stanowią też: starotestamentalny prorok Izajasz, wspomniany Jan Chrzciciel i oczywiście Najświętsza Maryja Panna – które przez swoje: „niech mi się stanie według słowa Twego” stała się drogą do Jezusa.
W Adwentowym kręgu są też inne postacie, te które tworzą, a właściwie współtworzą naszą codzienność: rodzice, dzieci, mąż, żona, sąsiedzi czy współpracownicy. Od jednych możemy się uczyć, dla innych mamy być przykładem. W ten sposób odbywa się wzajemne przenikanie tego, co boskie z tym, co ludzkie, przedziwny dialog między Bogiem a człowiekiem.
W drugą niedzielę Adwentu jeszcze raz winniśmy wsłuchać się w wołanie Jana Chrzciciela i pozwolić Chrystusowi wejść w nasze życie wraz z Jego uzdrawiającą mocą. Wierząc, że współpracując z łaską Bożą, możemy sprawić, że drogi kręte, staną się prostymi, a wyboiste – gładkimi i że wszyscy ludzie ujrzą zbawienie Boże.
Pracując nad swoim najsłynniejszym obrazem, nad Ostatnią Wieczerzą, Leonardo da Vinci, pokłócił się z pewnym kupcem, który dostarczał mu płótno i farby. Kłótnia ta była tak gwałtowna, że omal nie doszło do rękoczynów. Po utarczce pełnej przekleństw i niebezpiecznych gestów, kupiec opuścił pracownię malarza. Roztrzęsiony zaś i rozgniewany Leonardo da Vinci powrócił do sztalug, aby kontynuować malowanie. A malował wtedy twarz Pana Jezusa. Jakież było jego zdumienie i przerażenie, kiedy stwierdził, że nie potrafi zrobić nawet jednego pociągnięcia pędzlem. Zastanowił się przez chwilę, odkrył dlaczego nie potrafi malować. Odłożył pędzel na bok, szybko wyszedł z pracowni, odnalazł tego kupca z którym sie pokłócił, przeprosił go i poprosił o przebaczenie. Po powrocie do pracowni, już bez żadnych przeszkód malował dalej twarz Pana Jezusa.
Tak jak Leonardo da Vinci, my także próbujmy w czasie tegorocznego Adwentu stworzyć arcydzieło, któremu na imię: „dobre przygotowanie do Świąt Bożego Narodzenia i nasze dobre, wypełnione miłością chrześcijańskie życie”. Tak jak Leonardo da Vinci nie mógł malować twarzy Chrystusa pozostając w grzechu, pozostając pokłóconym z bliźnim, tak samo i my, nie przygotujemy się dobrze na przyjście Chrystusa, dopóki się prawdziwie nie nawrócimy – bardzo będzie temu sprzyjał czas rekolekcji, które za tydzień rozpoczynamy.
Kochani – nawrócić się prawdziwie, to nie tylko żałować za grzechy, które popełniliśmy, ale także odwrócić się od zła, a zwrócić się ku Bogu, postanawiając, że tego zła nie będziemy w przyszłości popełniali. Powinniśmy zatem postawić sobie kilka pytań: które z moich zachowań, czynów, obrażają, albo czy nie podobają się Bogu? Może to jest częste przeklinanie, zaniedbywanie modlitwy, uczestnictwa we Mszy św., plotkowanie, złośliwość, nieczystość, nadużywanie alkoholu, nieuczciwość...? Dalej powinniśmy zapytać siebie o zaniedbywanie spraw, które Bogu się podobają, i są Mu miłe, takich jak; czytanie Pisma św., modlitwa, miłość bliźnich, cierpliwość, podnoszenie innych na duchu, pomoc biednym i potrzebującym. Czynienie zatem tego, co się Bogu sprzeciwia i nie podejmowanie tego, co Bóg od nas żąda – to są te bariery, które powstrzymują Chrystusa od przyjścia do naszych serc. Starajmy się zatem usunąć te przeszkody, a wtedy Syn Boży narodzi się nie tylko w Betlejem, ale również w naszych sercach.
Boże Narodzenie, to nie tylko Święta rodzinne, ale również Święta całych wspólnot: sąsiedzkich, szkolnych, pracowniczych, parafialnych... Umiejmy troszczyć się o ich wspólne dobro duchowe, aby klimat i radość Bożego Narodzenia, zagościły w sercach wszystkich znanych nam ludzi. A zatem nie egoizm, nie tylko kupowanie, sprzątanie, gotowanie są najistotniejsze. Najważniejsze w tym czasie są miłość Boga i bliźnich, a przede wszystkim otwartość naszych serc na wszystko, co przynosi Chrystus poprzez swoje radosne narodzenie.
W tym Adwentowym czasie – pomóż nam Chryste nie tylko czytać Twoje słowa – lecz także wprowadzać je w życie. Wspomagaj nas, abyśmy nie tylko podziwiali Twoją naukę – ale byli jej posłuszni.
XXXI Niedziela Zwykła - "Jakie życie, taka śmierć" - ks. Łukasz Połacik
Jakie serce, taki lęk - nie dziwi nic
Jaka słabość, taki grzech - nie dziwi nic
Jaka kieszeń, taki gest - nie dziwi nic
Nawet to co jest
(…) Jaka zdrada, taki gniew - nie dziwi nic
Jakie życie, taka śmierć
Drzewa niepostrzeżenie pozbywają się liści, wieczory coraz szybciej toną w mroku, wiatr jakby bardziej przenikliwy. W kościołach brzmią litanie imion tych, co przeszli już na drugą stronę. Wszystko zdaje się skłaniać do eschatologicznych przemyśleń. O śmierci, o przemijaniu. Jakie życie, taka śmierć - śpiewa Edyta Geperd.
Jakie życie, taka śmierć. Potakujemy często na to zdanie, które stało się już prawie przysłowiem. Coś jednak w nim niezrozumiałego…Ile przecież jest przypadków, że ktoś żyje jakby Boga nie było, drwi sobie z przykazań, gardzi drugim człowiekiem, a jednak po jego śmierci nikt nie odważy się powiedzieć: on na pewno trafił do piekła. Coś tkwi w działaniu Kościoła, że przez tyle wieków ogłosił już tyle tysięcy świętych, ale ani jednego potępionego. Niech więc i nas ani na moment nie dotknie pokusa oceniania. Bo w tym jesteśmy często specjalistami, takimi sąsiadami Zacheusza. A (…), widząc to, szemrali: Do grzesznika poszedł w gościnę. Nasza postawa ma być odwrotna. Zamiast oceniania, wsparcie.
Może i Ty jesteś sąsiadem Zacheusza. Trzeba mu pomóc odnaleźć Jezusa. Zrobić wszystko, by jego życie się odmieniło. Zobacz, Zacheusz ma tyle dobrych chęci. Ale dopóki nie spotka Zbawiciela, dławi się w swoim grzechu. A wystarczy, że pomożesz wspiąć mu się na drzewo, by mógł zobaczyć coś więcej. Wtedy może Cię zaskoczyć. Bo w tym jednym momencie może dać Bogu tyle, ile Ty nie dałeś przez całe życie. «Panie, oto połowę mego majątku daję ubogim, a jeśli kogo w czym skrzywdziłem, zwracam poczwórnie». Dlatego nie mamy prawa osądzać Zacheuszy. Oni są bardzo niskiego wzrostu swojej wiary. Może pomożesz Zacheuszowi przykładem swojego życia. Tym, że jesteś blisko Boga nie tylko w kościele. Że angażujesz się w pomoc bliźniemu, nie obgadujesz, nie osądzasz. Tym, że każdemu spieszysz z pomocą, nie obrażasz się, pierwszy wyciągasz rękę do zgody. Przebaczasz, potrafisz przyznać się do błędu. Uśmiechniesz się bezinteresownie. Wtedy Zacheusz dostrzeże Jezusa. W Tobie.
I dlatego my, którzy spotkaliśmy Jezusa, mamy obowiązek robić wszystko, by w czasie listopadowej zadumy, móc o naszych zmarłych pomyśleć ze spokojem. Jakie życie, taka śmierć. Ze spokojem, że zrobiliśmy wszystko, by pokazać im Jezusa. Oby nigdy przez Twoje zaniedbanie żaden Zacheusz nie odszedł z tego świata bez pragnienia Boga.
Jakie życie, taka śmierć - nie dziwi nic
Jaka zdrada, taki gniew - nie dziwi nic
Jaki kamień, taki cios - nie dziwi nic
Nawet to co jest...
XXV Niedziela Zwykła - ks. Jan Niziołek
Słowo dzisiejszej Liturgii dotyka każdego z nas i pyta i mnie i ciebie - o nasz stosunek do ubogich i pokrzywdzonych. Los ludzi ubogich, ludzi, którzy zostali skrzywdzeni, ludzi, którzy nie mogą się przebić przez falę oszustwa, nie może być nam obojętny. Ubodzy i pokrzywdzeni powinni być w centrum naszej uwagi. Jest prawdą, że Bóg słyszy wołanie ubogiego, ale do usłyszenia potrzebuje też naszych uszu. Dlatego nie powinniśmy być obojętni.
Wielu uciśnionych Polaków wznosi dziś „niemy krzyk” bólu, niesprawiedliwości, krzywdy. Ale to „niemy krzyk”, bo prawie nikt go nie słyszy.
Rolnicy wznoszą krzyk protestu, bo ceny skupu produktów rolnych są skandalicznie niskie. Ale nikt ich nie słyszy...
Zwolnieni pracownicy krzyczą o tym, że sprzedano „za grosze” zakłady pracy. Ale nikt ich nie słyszy...
Bezrobotni krzyczą, że nie mają z czego żyć. Ale nikt ich nie słyszy...
Katolicy wznoszą głos o wolne, katolickie media w Polsce. Ale nikt ich nie słyszy...
Poszkodowani wznoszą głos o sprawiedliwość w sądach. Ale nikt ich nie słyszy...
Młodzi, wykształceni wyjeżdżający „za chlebem” pytają: dlaczego we własnej Ojczyźnie nie mogą urządzać swego domu. Ale nikt ich nie słyszy...
Kto usłyszy w takim świecie „niemy krzyk” prostych, ubogich ludzi?
Bóg! On słyszy wołanie ubogich i nie zapomni czynów ludzi złych i kłamliwych!
Zapewnia o tym prorok Amos. Jego słowa są aktualne. Jako wysłannik Boga piętnuje zło: bezwstydne oszustwa w handlu, zagrabianie cudzej ziemi, pozbawianie wolności ludzi domagających się prawdy, nadużywanie władzy i podeptanie sprawiedliwości. „Niemy krzyk” biednych dochodzi jednak do uszu Boga.
Psalmista zapewnia nas o tym, że Pan dźwiga biednego. Jego spojrzenie jest skierowane na tych, którzy są skrzywdzeni. Człowiek ubogi jest przyjacielem Boga.
Przypowieść o nieuczciwym rządcy wpisuje się w kwestię traktowania ubogich. Zły rządca otrzymał pochwałę nie tyle za sposób uregulowania interesów, ale za to, że posługując się niegodziwą mamoną pozyskał sobie przyjaciół. Z ubogich i pokrzywdzonych uczynił sobie przyjaciół. Jest wielce prawdopodobne, że sam ich wcześniej oszukał, czy źle potraktował. Jednak w obliczu utraty urzędu, posługując się niegodziwą mamoną, uczynił ich swoimi przyjaciółmi.
Czesław Miłosz w wierszu „Który skrzywdziłeś” napisał:
Który skrzywdziłeś człowieka prostego
Śmiechem nad krzywdą jego wybuchając
Gromadę błaznów koło siebie mając
Na pomieszanie dobrego i złego
Choćby przed tobą wszyscy sie skłonili
Cnotę i mądrość tobie przypisując
Złote medale na twoją cześć kując
radzi, że jeszcze jeden dzień przeżyli
Nie bądź bezpieczny, poeta pamięta
Możesz go zabić – narodzi się nowy.
Spisane będą czyny i rozmowy
Lepszy dla ciebie byłby świt zimowy
I sznur i gałąź pod ciężarem zgięta.
Jest to jeden z niewielu utworów w polskiej literaturze, który tak dogłębnie ukazuje bolesne oblicze wyrządzonej krzywdy. Skrzywdzić człowieka prostego to znaczy człowieka, który jest bezbronny wobec brutalnej rzeczywistości. Poeta mówi, że krzywdziciel nie może czuć się bezpieczny, bo jego czyny są spisane. A kara będzie tak wielka, że lepszy byłby dla niego, mówiąc językiem wiersza wspomnianego poety: I sznur i gałąź pod ciężarem zgięta.
Można powiedzieć idąc nieco na skróty, że dzisiejsze słowo dotyczy przedsiębiorców, biznesmenów, handlowców, polityków. Inaczej mówiąc, dotyczy ludzi z sektorów, w których łatwo o manipulację, korupcję, oszustwo.
Niemniej jednak to słowo dotyka każdego z nas i pyta o nasz stosunek do ubogich i pokrzywdzonych. Los ludzi ubogich, ludzi, którzy zostali skrzywdzeni, ludzi, którzy nie mogą się przebić przez falę oszustwa, nie może być nam obojętny. Ubodzy i pokrzywdzeni powinni być w centrum naszej uwagi. Jest prawdą, że Bóg słyszy wołanie ubogiego, ale do usłyszenia potrzebuje też naszych uszu. Dlatego nie powinniśmy być obojętni. Do zaangażowania na rzecz ubogich wzywa nas również Papież Franciszek. Na początku swojego pontyfikatu wypowiedział głośno swoje pragnienie: „Pragnę Kościoła ubogiego i dla ubogich”. Zapytany jak rozumie to zdanie powiedział między innymi:
„Kiedy szedłem spowiadać w poprzedniej diecezji, niektórzy przychodzili i zawsze pytałem: «Czy dajesz jałmużnę?» – «Tak, ojcze!». «O to dobrze». Ale stawiałem jeszcze dwa inne pytania: «Ale powiedz, czy kiedy dajesz jałmużnę spoglądasz w oczy temu lub tej, która ją otrzymuje?» – «Ach, nie wiem, nie zdałem sobie sprawy». I kolejne pytanie: «A kiedy dajesz jałmużnę, czy dotykasz rękę tego, któremu ją dajesz, czy też rzucasz monetę z góry?». To właśnie jest problem: ciało Chrystusa, dotknąć ciała Chrystusa, wziąć na siebie ten ból za ubogich. (...) Syn Boży, uniżył samego siebie, stał się ubogim, aby wraz z nami iść drogą. I to jest nasze ubóstwo: ubóstwo ciała Chrystusa, ubóstwo, które nam przyniósł Syn Boży ze swoim Wcieleniem. Kościół ubogi i dla ubogich zaczyna się od wyjścia ku ciału Chrystusa. Jeśli idziemy ku ciału Chrystusa, zaczynamy coś rozumieć, rozumieć, czym jest to ubóstwo, ubóstwo Pana”.
W kontekście tego słowa mocno wybrzmiewają słowa św. Bazylego Wielkiego, biskupa żyjącego w IV w. Mówił on:
„Chleb, który wam zbywa, jest chlebem głodnego; ubrania wiszące w waszych szafach są ubraniami nagich; buty, których nie nosicie, są butami bosych; pieniądze, które macie odłożone, są pieniędzmi ubogich; zaniedbywanie dzieła miłosierdzia są krzywdami, które popełniacie”.
Słyszeć głos ubogich nie oznacza tylko pomocy materialnej. Słyszeć głos ubogich, oznacza także zaangażowanie się w obronę słusznych praw. Dobrze, że są grupy ludzi stających w obronie ubogich i pokrzywdzonych. Ale rodzi się pytanie: czy ty jesteś w tej grupie? Czy bronisz słusznych praw? Ubodzy są przyjaciółmi Boga. Czy są też twoimi przyjaciółmi?
XXIV Niedziela Zwykła - "Ojcowie miłosierni!" - ks. Łukasz Połacik
"Pewien człowiek miał dwóch synów, jednak ten młodszy niechętnie przebywał w domu, a pewnego dnia, całkowicie opuścił domostwo, zabierając ze sobą wszystkie pieniądze jakie miał. W pewnym momencie pieniądze skończyły się. Młodzieniec postanowił powrócić do swojego domu. Kiedy już był niedaleko, zauważył go ojciec. Złapał za wielki kij i, co tchu, popędził za nim. Biegnąc tak spotkał swojego dobrego syna i powiedział do niego: «Wrócił twój wstrętny brat, który zasługuje teraz na tęgie lanie!». «Tato, chcesz żebym ci pomógł?», zapytał syn. «Oczywiście», odpowiedział ojciec.
I tak, we dwóch, zaczęli go okładać kijami. Kiedy już zakończyli swoje zajęcie, ojciec wezwał służącego, nakazał zabić najtłustsze jagnię i przygotować wielkie przyjęcie, bo przeszła mu już chęć znęcania się nad synem, który tak wiele narozrabiał!"
/Bruno Ferrero/
Tak byłoby logiczniej zakończyć tę przypowieść. Sami byśmy tak zrobili – owszem - przyjęlibyśmy syna, ale najpierw otrzymałby zasłużoną karę.
Trudno jest zrozumieć logikę BOŻEGO MIŁOSIERDZIA.
Chyba dlatego to właśnie najpiękniejsze opowiadanie na świecie. Przypowieść o marnotrawnym synu i miłosiernym ojcu. Miłość, która od razu wybacza. Sporo na świecie takich „synów marnotrawnych”, którzy żyjąc grzechu, w końcu wracają, i prosząc, otrzymują przebaczenie. Ale nie brakuje i „dobrych synów”- wzorowych katolików, których od wewnątrz toczy pokusa stawiania się wyżej od innych, a w ich uporządkowane, sumienne życie wkrada się zazdrość niedocenienia.
Jednak na świecie wielu jest też Ojców miłosiernych. Ojców, a zarazem matek, bo przecież ten ze słynnego obrazu mistrza Rembrandta ma dwie dłonie całkiem inne: jedną silną – męską, ale drugą delikatną, smukłą - kobiecą. Pełno więc wśród nas ojców i matek miłosiernych, którzy wciąż czekają. Czekają pełni niepokoju. Czeka rodzic na swoje dziecko, które zeszło na złą drogę. Czeka nauczyciel w szkole. Czeka przyjaciel, gdy drugi go opuści. Czeka zdradzony współmałżonek, zraniona dziewczyna, chłopak. Czeka proboszcz na swoich parafian. Czeka katecheta na swoich uczniów.
Ojcowie miłosierni, oby zgryzota czekania nie zabrała wam miłosierdzia.
Przyszedł mój uczeń powiedzieć do mnie
słów parę -
- Już nie potrafię się dłużej modlić,
straciłem wiarę
Odszedł, a w duszy mojej się stało
pusto i ciemno -
jakby ktoś lampę sponad brewiarza
chował przede mną
Coś się modliło we mnie
wołało dziecięcym śpiewem -
sto strun zadrżało lżejszych od zmierzchu,
o których nie wiem
Bóg i nie wierzyć czasem dozwoli -
odszedł w szarugę
lecz coś zostało i jeszcze boli
tak długo
/ks. Jan Twardowski/
Ojcowie miłosierni, oby zgryzota czekania nie zabrała wam miłosierdzia.
Synowie marnotrawni. Pamiętajcie, że ktoś drży o Wasz los, ale wciąż czeka.
Kazanie XVI Niedziela Zwykła - "Obrona Marty" - ks. Łukasz Połacik
Trzeba by wreszcie obronić Martę. Zawsze to jej siostra, Maria stawiana jest za wzór. Zapatrzona w Zbawiciela, zostawiła inne sprawy właśnie dla Niego. Sam Mistrz chwali ją, mówiąc, że „obrała najlepszą cząstkę”.
A Marta? Czy faktycznie została skrytykowana przez Jezusa?
Przecież On sam mówił: Maria obrała najlepszą cząstkę(…)Właśnie, co prawda najlepszą, ale jednak cząstkę, nie całość.
W I czytaniu z Księgi Rodzaju słuchaliśmy o spotkaniu Abrahama z trzema podróżnymi. Abraham okazuje im wielką gościnność, zaprasza w swoje progi, a swoją żonę Sarę, prosi o przygotowanie posiłku. Wykazuje się wielką gościnnością i chyba to właśnie słowo jest kluczem Słowa Bożego na dzisiejszą niedzielę. Gościnność - Gość w dom, Bóg w dom, podpowiada staropolskie przysłowie. I chyba niewiele możemy sobie pod tym względem zarzucić. Przecież na całym świecie znani jesteśmy z gościnności. I taka gościnność, jaką prezentuje patriarcha Abraham, ale też Marta z Ewangelii jest nam bardzo bliska. Z chęcią podejmujemy gości, chcemy pokazać się im z jak najlepszej strony. Jednak Chrystus przychodzi do nas z całkiem nową jakością życia, i to nasze życie chce przemienić. Nawet gościnność nabiera nowego znaczenia. Można powiedzieć, że Marta z życzliwości serca chce podjąć Zbawiciela i tak jak Abraham stara się przyszykować Mu to co najlepsze. Ale – okazuje się - to jeszcze nie wszystko. Maria dopełnia gościnności Marty, wcale nie prześciga, ale dopełnia. Bo o ile Marta dba o to, by Jezusowi niczego nie zabrakło, o tyle Maria dba o samego Jezusa – skupia się na Nim samym.
My sami wobec naszych gości, ale i szerzej, wobec ludzi spotykanych na drodze naszego życia, chcemy często obdarować ich tym, co mamy najlepszego – i to jest bardzo dobre, ale zapominamy o tej cząstce – o poświęceniu drugiemu człowiekowi naszej uwagi. Jesteśmy gościnni, obdarzamy innych dobrami materialnymi, naszymi usługami, pomocą, nawet poświęcamy swój czas. Ale tak naprawdę nie słuchamy, nie skupiamy uwagi na drugim człowieku, tylko na tym, co chcemy mu dać. I to jest gościnność Marty. A brakuje jeszcze gościnności Marii – chwili spojrzenia, wysłuchania, takiego „zmarnowania czasu” dla kontaktu z bliźnim. Tu tkwi obrona Marty: bo dopiero zebrane dwie „cząstki” sióstr będą w pełni ewangeliczne: wtedy ugościmy Chrystusa w spotkanym człowieku.
Stary irlandzki wiersz uczy :
Gdy gościa w domu podejmiesz,
A czegokolwiek mu odmówisz,
To już nie gość twój
Będzie w niedostatku,
Lecz Jezus, Syn Maryi.
O Królu gwiazd!
Czy w moim domu mrok będzie, czy jasność,
Nigdy dla nikogo
Zamknięty nie pozostanie,
Aby i Chrystusa nie zamknął
Swego domu dla mnie.
Kazanie odpustowe w kościele św. Maksymiliana Kolbego w Zawierciu 2013 - ks. Jan Nizołek
Gromadzimy się dzisiaj przed Chrystusowym Ołtarzem w tej pięknej świątyni w doroczną Uroczystość Odpustową Św. Maksymiliana Kolbe. 14 sierpnia 1941 roku w wigilię Uroczystości Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Oświęcimiu w bunkrze głodowym umierał Ojciec Maksymilian Kolbe, oddając życie za brata. Dwa tygodnie wytrzymał bez chleba i wody, aż hitlerowcy, którzy nie mogli znieść jego niewinnego spojrzenia, dobili go zastrzykiem fenolu.
W miejscu straszliwej kaźni, które przyniosło śmierć czterem milionom ludzi z różnych narodów, Ojciec Maksymilian Kolbe odniósł duchowe zwycięstwo, podobne do zwycięstwa samego Chrystusa. Odniósł zwycięstwo, bo do końca zaufał Bogu.
Warto dzisiaj zapytać siebie: Jak wygląda dom naszej wiary? Czy jest on pełen Boga? Czy potrafimy tak jak święty Maksymilian do końca ufać Jezusowi?
Widzimy bowiem jak we współczesnym świecie coraz bardziej lansowana jest postawa egoizmu. Każdego dnia emitowane są dziesiątki seriali, w których widzimy młodych uśmiechniętych bohaterów, całkowicie poświęcających się karierze, w weekendy zaś odreagowujących stres na imprezach. W tym wykreowanym świecie nie ma miejsca na ofiarność, poświęcenie dla innych, bezinteresowność, na rezygnacje z własnych kaprysów i zachcianek.
W tej reklamowej iluzji świata najważniejsze jest to co człowiek posiada, a nie to co ofiarowuje innemu. Najważniejsze jest zagarnianie dla siebie, a nie dzielenie się z innymi. O jakości życia ma świadczyć nie dobroć, miłość czy przyjaźń, lecz coraz to nowszy sprzęt elektroniczny, drogie samochody, fantastyczne wycieczki do tropikalnych krajów.
W kontekście tej egoistycznej i zabawowej wizji świata, jakże bardzo potrzebny jest nam wzór św. Maksymiliana - człowieka oddanego całkowicie Bogu i bliźniemu. On kieruje dzisiaj na początku XXI wieku bardzo czytelne przesłanie – abyśmy pokazali współczesnemu światu, że również w dzisiejszych czasach można żyć prawdą Ewangelii. Potrzeba naszej wiary, ufności, entuzjazmu, poświęcenia, świadectwa, wobec tych, którzy żyją tak jakby Boga nie było. Potrzeba naszej wiary wobec przeżywających życiowe dramaty, niepowodzenia, lęki. Potrzeba naszych doświadczeń i niepowodzeń, życiowych klęski i burz, aby uwierzyli, że jest ktoś, kto panuje nad światem, kto jest Panem ludzkich losów.
Jest może w naszym życiu tak, że chodzimy do kościoła, wysyłamy dzieci, a gdzieś w głębi swego serca usychamy – nie potrafimy się uśmiechnąć, cieszyć się prostymi sprawami. Brakuje nam entuzjazmu i chęci do życia.
To prawda, że niekiedy jest trudno o entuzjazm i radość. Powodem może być brak pracy, lęk o przyszłość, niepewność jutra, choroba, cierpienie, rozstania, niepowodzenia, porażki, klęski, dramaty. To wszystko może się zdarzyć i zaistnieć. Takie jest już nasze życie i takie będzie. Ale człowiek wiary powinien na to wszystko patrzeć głębiej, jak patron dnia dzisiejszego – św. Maksymilian Kolbe. Człowiek wiary powinien zapatrzyć się w Chrystusa. Ci, którzy Mu zaufają są jak góra Syjon, co się nigdy nie poruszy – musimy o tym pamiętać, gdy podejmujemy ważne decyzje naszego życia.
Starajmy się przede wszystkim zauważyć dobro, które przez lata stało się naszym udziałem. Każdy z nas na pewno tak wiele od Boga otrzymał, ale być może tego nie zauważył. Wszystko to – kim jesteśmy, co posiadamy, wydaje się nam takie normalne i nienadzwyczajne. Spróbujmy jednak zauważyć na przykład zdany egzamin maturalny, czy egzamin w ramach studiów, wymodlone zdrowie, choć lekarze nie dawali nam większych szans. Może nawet tego nie wiemy, ale dzięki Jezusowi spotkaliśmy kogoś, kto nas kocha, z kim idziemy przez życie od wielu lat. Zauważmy swoją rodzinę, dzieci. Dobrze się uczą, może nie ma z nimi większych kłopotów. Na pewno dla większości jest to powód do chluby i satysfakcji.
Tak więc Jezus pragnie iść z nami przez nasze życie. Chce wejść w nasze smutki i radości, dole i niedole, nadzieje i tęsknoty. Chce iść z nami w nowym tysiącleciu, choć Jego droga nie należy do najłatwiejszych. On proponuje nam obok radości także miłość nieprzyjaciół, krzyż, cierpienie, niekiedy samotność, niezrozumienie, ale nie wolno nam się zniechęcać. Nasza powinność, to troska o solidne i rzetelne wywiązywanie się ze swoich obowiązków stanu, zawodu, wieku. Nasze powołanie chrześcijańskie dzisiaj realizuje się każdego dnia – jako dobrych, kochających rodziców, rozmodlonych i przykładnych kapłanów, uczciwych i rzetelnych pracowników, życzliwych sąsiadów, oddanych lekarzy, wiarygodnych polityków.
Za wzorem św. Maksymiliana mamy trwać i przynosić owoc obfity. Programem życia świętego Maksymiliana było nawracanie świata za pomocą wszelkich godziwych środków. Dziś samo słowo „nawracanie” budzi opór, bywa traktowane jako przejaw nietolerancji, zamach na wolność. Różnej maści apostaci pouczają dzisiaj katolików, że nawracać się ma tylko sam Kościół, ale świat należy zostawić w spokoju, bo ze światem można najwyżej dialogować. Maksymilian nigdy by się nie zgodził z takim poglądem. Jego świętość jest pytaniem: czy jako chrześcijanie jesteśmy jeszcze przekonani, że mamy ratować świat, dając każdego dnia czytelne świadectwo o Jezusie. Zapytajmy siebie: Ile w nas maksymalizmu Maksymiliana?
XX Niedziela Zwykła - ks. Jan Niziołek
Malarz Francuski Beraud na swoim obrazie „Droga Krzyżowa” , przedstawił drogę Jezusa na Kalwarię, a właściwie jest to Jego droga przez życie i historia całej ludzkości. Na tym płótnie przedstawił w kolorach postawę nas wszystkich wobec Jezusa. W centrum obrazu przedstawiony jest Chrystus z krzyżem na ramionach. Za nim idą wystrojeni panowie, którzy szyderczo się śmieją. Przed Nim stoi młody człowiek, który zamierza Go uderzyć. Nieco dalej widzimy Maryję z kobietami, które płaczą, a za nimi znowu młody człowiek z kamieniem w dłoni, zamierzający uderzyć Jezusa. Nieco z boku nauczyciel podjudza dwóch chłopców przeciwko Jezusowi. Na skraju obrazu klęczą matki z dziećmi. Postacie przedstawione na obrazie są podzielone. Jednych łączy z Chrystusem miłość, drugich natomiast oddala od Niego nienawiść. Obraz ten odpowiada treści dzisiejszej Ewangelii – świat jest podzielony ze względu na Jezusa Chrystusa. Jedni są za, a drudzy przeciwko Niemu. Obojętnych nie ma.
Czytamy na kartach dzisiejszej Ewangelii: „Czy myślicie, że przyszedłem dać ziemi pokój? Nie powiadam wam, lecz rozłam. Odtąd bowiem pięcioro będzie rozdwojonych w jednym domu; troje stanie przeciw dwojgu, a dwoje przeciw trojgu; ojciec przeciw synowi, a syn przeciw ojcu; matka przeciw córce, a córka przeciw matce; teściowa przeciw synowej, a synowa przeciw teściowej”.
Jakże prawdziwe są ewangeliczne słowa. Czyż z powodu wiary i imienia Jezusa nie powstają konflikty wśród najbliższych? Jakże często owe „rozdwojenia” dotykają nas bardzo boleśnie. Jeden dom, jeden dach nad głową, razem krojony chleb na stole, a tyle różnic, poglądów, punktów widzenia w sprawach tak oczywistych jak Kościół, praktyki religijne, sakramenty...
Ile czasem dramatów przeżywają rodzice, gdy widzą, że ich dzieci nie żyją zgodnie z Bożymi przykazaniami.... trzeba by w tym miejscu dotknąć problemu wspólnego zamieszkiwania młodych z religijnych domów - bez ślubu. ... Ile jest rozłamów z powodu imienia Jezusa przed świętami Bożego Narodzenia czy Wielkiej Nocy! Ojciec lub matka proszą syna lub córkę: Idź do spowiedzi, idź na Mszę świętą, dzisiaj takie święto. Jakże często słyszą: Odczep się! Daj spokój! To mnie nie interesuje... Jakże długo nie rozmawiają ze sobą brat i siostra, teściowa i synowa, ojciec i syn, matka i córka... Tak spełnia się Ewangelia w naszych domach, w naszych rodzinach, w naszej parafii. To jest owe „rozdwojenie” i „rozdział”, gdzie „dwoje staje przeciw trojgu a troje przeciw dwojgu”
Drogi bracie i Droga Siostro – może niejednokrotnie doświadczyłeś ciężaru krzyża Jezusa i Jego Ewangelii. Może nawet cię wyśmiali, bo opowiedziałeś się za wiarą, za Kościołem. Tak trudno wówczas być czytelnym chrześcijaninem i trudno jest w pełni płonąć Bożym ogniem, o którym mówi Ewangelia. „Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże bardzo pragnę, aby on już zapłonął”. Właśnie dzisiejsze czasy XXI wieku, bardziej niż kiedykolwiek, potrzebują Bożych szaleńców, zapalonych ogniem Jezusa. Takich, którzy nie będą się wstydzić mówić o Nim i Jego miłości. Romano Guardini zauważył: „Jak świecę zapala się od płomienia drugiej świecy, tak wiarę zapala się od wiary tego, kto ją posiada”.
Moi Drodzy, żyjemy w takich czasach, w których różni apostaci pouczają katolików, że nawracać się ma tylko Kościół, ale świat należy zostawić w spokoju, bo ze światem można najwyżej dialogować. Miejmy zawsze świadomość, że jako chrześcijanie, mamy ratować świat, dając każdego dnia czytelne świadectwo o Jezusie, mówiąc językiem dzisiejszej Ewangelii – mamy płonąć owym Bożym żarem, nieść dzisiejszemu światu entuzjazm i radość z przynależności do Chrystusa i Kościoła.
To wielkie wyróżnienie, które spotyka nasz naród – za trzy lata będę w Krakowie Światowe Dni Młodzieży. Zapewne Bóg chce nam coś powiedzieć przez to wydarzenie. Trudno tu popadać w egzaltacje, czy mesjanistyczne tony, ale może głównie to, że Polska wierna Jezusowi i jego Kościołowi jest Mu bardzo potrzebna. Taka Polska w Europie może i powinna być zaczynem Nowej Ewangelizacji
Kazanie fatimskie - 13 września 2013r. - "Gołębi cud" - ks. Łukasz Połacik
Patrząc na Maryję w wizerunku fatimskim widzimy piękną postać jakby królowej, w długiej, białej, niekiedy lekko niebieskawej szacie. Postać spogląda na patrzącego, a na jej twarzy maluje się powaga, ale często przysłoniona delikatnym, eterycznym uśmiechem. Tak artyści różnych czasów i narodowości próbują wyrzeźbić przedstawienie tej, którą fatimskie dzieci, Łucja, Hiacynta i Franciszek nazywały „Piękną Panią”. Często jednak na cokole figury rzeźbiarze dodają figurki małych gołębi, które jakby podfrunęły tylko na chwilę. Wydawać by się mogło, że to tylko artystyczna wizja, ot, wieńczący całość figury ozdobnik, dodatek. Tak jednak nie jest, ponieważ z gołębiami przy figurze Pani Fatimskiej związana jest pewna historia.
Już w czasie II wojny światowej pojawiła się myśl, by po zakończeniu działań wojennych Matka Boża pielgrzymowała w swoim wizerunku po całej zakrwawionej Europie, niosąc pokój i nadzieję. Apel przypomnienia konieczności braterstwa ludzkiego i chrześcijańskiego. Zdecydowano wybrać przedstawienie Matki Bożej z Fatimy, której orędzie w sposób wyraźny ukazuje pragnienie pokoju?
Pierwsze miasto, które będzie tego świadkiem, to miasto najbardziej rewolucyjne w Portugalii, Bombarral, gdzie spalony kościół parafialny nie został jeszcze odbudowany od czasu Rewolucji. To tu w 1946 r. rozpoczyna się światowa droga Maryi. Przy przejściu przez łuk tryumfalny ktoś wypuszcza pięć gołąbków na cześć Dziewicy. Zakupiono je w starej Lizbonie na targowisku drobiu, na Placu Figowca, i przywieziono do Bombarral autobusem tego ranka.
Gołębie wzlatują w niebo, lecz zamiast lecieć w stronę nieba, krążą nad pochodem, idącym wzdłuż drogi. Potem na oczach wszystkich siadają na baldachimie niesionym nad figurą. W końcu wskakują pomiędzy kwiaty i chronią się tam, zasypiając skulone przed figurą Maryi. Wieczorem, kiedy pochód wkracza w granice Cadaval Matkę Bożą wita dwadzieścia armatnich wystrzałów. Gołębie jednak nie uciekają przestraszone hukiem, lecz wciąż trwają przy figurze Matki Bożej. To nie jedyne miejsce, gdzie pojawił się nazwany przez świadków tamtego wydarzenia „cud gołębi”. Figura Maryi fatimskiej peregrynowała po całym świecie. Według relacji wielu wiernych gołębie pojawiały się wielokrotnie nie tylko w Portugalii, Hiszpanii, Francji, ale nawet w krajach Ameryki Południowej, Azji czy Afryki.
Ateista mógłby ośmieszyć takie wydarzenie, sprowadzić je do rzędu kolejnego kościelnego zabobonu, sceptyk doszukiwałby się tu kwestii przypadku, albo poszukiwał naukowych powiązań. Ale dla nas, to drobne wydarzenie, jakie towarzyszyło peregrynacji Matki Bożej z Fatimy po znękanej i wyniszczonej straszną wojną Europie, dla nas, ludzi wiary, to wydarzenie niesie całkiem logiczne, proste – a jednocześnie piękne przesłanie.
Gołąb symbolizuje pokój, niewinność, łagodność i pobożność. W Starym Testamencie to gołąb przyniósł Noemu dobrą nowinę o ustaniu potopu. Dlatego gołąb z gałązką oliwną jest oznaka pokoju, ocalenia i przebaczenia. W Nowym Testamencie jest znakiem Ducha św. Tego, przez którego Maryja poczęła Jezusa. Gdy Jezus był chrzczony Duch Święty spoczął na nim pod postacią gołębicy. W sztuce i architekturze dwa gołębie przedstawiają małżeńską miłość i przywiązanie.
Dlatego gołębie, które otaczały figurę Fatimskiej Pani, niosącej Europie i całemu światu przesłanie pokoju, nie były tylko urokliwym dodatkiem do pięknych celebracji, jakie odbywały się w czasie peregrynacji. Symbol tego łagodnego stworzenia ma bardzo ważne przesłanie: pokój i zgoda, jaką budujemy nie tylko w naszym domu, ale i w naszych miastach i państwach to rzecz bardzo krucha i delikatna. Nie możemy pokoju i jedności raz zbudować i spocząć na laurach. Tak jak gołębie łatwo wystraszą się i spłoszą, na często najmniejszy hałas, tak i pokój w naszym życiu jest bardzo ulotny. Sami musimy codziennie się o niego starać na nowo. O pokój w naszych relacjach małżeńskich, z dziećmi, z bliskimi, sąsiadami. Tak też rządzący państwami powinni za wszelką cenę dążyć do pokoju na świecie, tworzenia więzów zgody opartej na poszanowaniu i pomocy słabszym. Obserwujemy teraz świat pełen wyzysku, żądzy pieniądza, nienawiści, a taki świat zmierza prosto do wojny. Wojny, w której zawsze najbardziej cierpią ci najmniej winni. To wydatnie pokazała nam już historia. Dziś widzimy miejsca, gdzie wystraszono gołębie pokoju. Widzimy miejsca smutku, niepewności, strachu w Syrii, Egipcie, Palestynie, Czeczeni, Chinach… Ale pamiętajmy, te gołębie zawsze przybędą do Maryi. Usiądą u jej stóp, a stamtąd nic ich nie będzie mogło wypłoszyć.
Módlmy się o pokój. O pokój na świecie. Ale módlmy się też o pokój w naszych domach, blokach, szkołach, miejscach pracy, rodzinach, naszym mieście.
Maryja z Fatimy obiecuje nam: „Jeżeli będziecie odmawiać Różaniec […] na świecie zapanuje pokój” a „Na końcu moje Niepokalane serce zwycięży”.
Wielkanoc 2013 - ks. Jan Niziołek
Przeżywamy dzisiaj radość całego kościoła – bo Chrystus zmartwychwstał. Wołamy więc słowami psalmisty: „W tym dniu wspaniałym wszyscy się weselmy”. Zapewne wszyscy przynieśliśmy naszą radość na dzisiejszą Eucharystię. Inaczej wyglądamy niż zwykle – bardziej dostojnie i bardzo świątecznie. Słuchamy Ewangelii o Marii Magdalenie, która udała się do grobu i zobaczyła kamień odsunięty. Znów patrzymy na Piotra i na owego drugiego ucznia, gdy z nadzieją biegną do pustego grobu. Minęły już dwa tysiące lat, a oni ciągle spieszą, aby zobaczyć i uwierzyć.
Kochany Bracie i kochana siostro – czy ty również spieszyłeś dzisiaj do świątyni z radością, aby usłyszeć, zobaczyć, uwierzyć? Stajemy razem u grobu Jezusa w ten dzień Wielkanocny. Przychodzimy ze swoimi troskami, smutkami i nadziejami – przychodzimy tutaj, bo tu jest nasze miejsce, bo tu nasza nadzieja. I po to jest Wielkanoc, aby w pędzie życia na chwile się zatrzymać, aby dotrzeć do pustego grobu, aby pozwolić Bogu odnieść zwycięstwo nad ludzką słabością.
Wielkanoc – to nie tylko koszyczek ze „święconym”, to nie zając kupiony na ulicznym kramie, to nie tylko jajko i pisanka, jak wielu uważa. Wielkanoc – to Zmartwychwstały Chrystus, który w Sakramencie Chrztu świętego wkroczył w twoje życie, i chce w nim być obecny każdego dnia. Czy ty o tym pamiętasz? Zmartwychwstanie to nie tylko fakt, który miał miejsce kiedyś. Zmartwychwstanie dzieje się wówczas, kiedy ty powstajesz ze swoich słabości, kiedy stajesz się inny, lepszy, piękniejszy. Bo tak naprawdę – to Chrystus zmartwychwstaje w nas, w naszych słabościach, upadkach, ułomnościach.
Moi Drodzy – tak wielu wiernych dzisiaj w kościele – to bardzo budujące, to cieszy; lubię patrzeć jak się modlicie, jak słuchacie. Myślę jednak, że pośród nas są tacy, którzy tutaj bywają tylko na Boże Narodzenie i Wielkanoc. Uważają się za wierzących, choć tak naprawdę ich droga do Kościoła jest jeszcze bardzo daleka. Kochany bracie i siostro – nie obraź się na mnie, że dzisiaj ci to wypominam. Ale za tydzień może cię tu nie być. Możesz przyjść dopiero na Boże Narodzenie, albo na Wielkanoc. Musisz jednak wiedzieć, że Chrystus również dla ciebie zmartwychwstał. Nie bój się i ty zmartwychwstać ze swoich słabości, namiętności, fałszu, pychy, głupoty. Nie bój się zmartwychwstać! Pozwól Bogu odnieść zwycięstwo nad twą niedoskonałością. Pomyśl przez chwilę – może zgubiłeś, może wyrzekłeś się Jezusa. Nie bój się zmartwychwstawać! Bo właśnie po to jest Wielkanoc, aby pokazać nam, jak mamy zwyciężać nasze słabości; jak przeciwstawiać się złu, jak odnosić duchowe zwycięstwo.
Po to jest Wielkanoc, po to są te Święta, aby przypomnieć, że jesteśmy uczniami Jezusa, że jesteśmy świadkami wyznawanej wiary. Może zbyt często zapominamy, kim jesteśmy z wygodnictwa, strachu, bojaźni. Nie wstydźmy się być świadkami Zmartwychwstałego, to wielkie wyróżnienie – móc zaświadczyć o Jezusie.
Moi Drodzy – chcę stanąć dziś obok tych, którzy wciąż za czymś biegną i nie potrafią włączyć hamulca życia... obok tych, którzy nie mają czasu na niedzielną Eucharystię, na modlitwę, na spotkanie z Bogiem. Obok tych, którzy uważają, że w życiu mają ciągle za mało, że im się jeszcze wiele należy. Staję obok tych, którzy za wszelką cenę chcą się dorobić niejednokrotnie za cenę krzywdy i wyzysku.
Właśnie po to jest Wielkanoc, aby przypomnieć ci, że obok wszelkich dóbr, które nazywamy – materialnymi, w życiu potrzeba czegoś więcej – potrzeba zauważenia człowieka w człowieku, że w życiu trzeba być człowiekiem. Kiedyś nie będą cie pytać – ile miałeś pieniędzy; nie zapytają cię również czy byłeś profesorem, dyrektorem, kierownikiem, sprzątaczką. Przyjdzie taki czas, że cię zapytają: Czy ty byłeś człowiekiem. Może to być najtrudniejsze pytanie twojego życia. Odpowiedź na nie może okazać się najistotniejsza.
Dzisiaj w dzień zmartwychwstania – patrzę na nasze domy i rodziny – niekiedy dużo w nich niezrozumienia, bólu i łez... Niekiedy wiele świeżych ran i krzywd, wiele zaciśniętych pięści, bolesnych słów – nie wybaczę, nie zapomnę, nigdy...
Kochani – po to są Święta Wielkiej Nocy, aby powiedzieć przepraszam, by zapomnieć, wybaczyć, by podać i uścisnąć dłoń. Po to jest Wielkanoc, aby bardziej kochać, kolejny raz dać szanse Miłości. Miłości, która została ukrzyżowana, a potem zmartwychwstała. Tylko taka miłość, jest zdolna przemieć ciebie i mnie. Tylko zmartwychwstała miłość jest zdolna przemienić świat... człowieka, i takiej Miłości życzmy sobie wszyscy nawzajem.
Droga krzyżowa młodych - ks. Łukasz Połacik
Po co te drogi krzyżowe … po co ludzi męczyć takimi nabożeństwami? przecież to takie przygnębiające, smutne, to takie nieatrakcyjne – Przecież to bezcelowe, niczemu nie służy… Ty przyszedłeś - i chcesz iść z Jezusem drogą na Golgotę. Zadaj sobie pytanie: Po co idziesz?
Popatrz na swojego Zbawiciela, on Cię kocha. On niesie twoje grzechy… ale i Twoje problemy… przecież też je masz… popatrz, może któryś będzie dotyczył Ciebie. Popatrz, ten Jezus jest tak bliski. Zna Twoje problemy. A czy Ciebie nie kusi ten, który mu cały czas przeszkadza. Zły duch, szatan, który czeka na twój upadek, na Twój grzech…
Ach młodość… wzdychają starsi… to jest wspaniały czas… ale młodość to nie tylko zabawa, śmiech, imprezy, przyjaciele. Młodość ma też swoje krzyże, ale często są mało widoczne, wstydliwe, schowane. Dotykają biednych i bogatych, tych z dobrych rodzin i tych z trudnego środowiska… często ignorowane przez dorosłych, niezaważane, kończą się tragicznie.
Różne postaci spotkasz w drodze, Jezusa, Weronikę, strażnika… A kim ty jesteś w tej drodze? Przecież też tu jesteś… Może jesteś gapiem, przypadkowym przechodniem… obyś nie był tylko biernym widzem, włącz swoje serce ale i swój umysł w tę drogę.
/Jezus woła: Ojcze zabierz ode Mnie…/
I Jezus skazany na śmierć
Jestem na to skazany…
Tyle razy poddawany jesteś presji otoczenia. Masz się zachować tak, a nie inaczej, musisz teraz zapalić, teraz musisz wypić. Musisz być fajny. A może udało Ci się wyłamać ze schematu, nie ulec presji. Popatrz, Jezus też mógł być fajny. Mógł głosić poglądy, które dla wszystkich byłyby wygodne. Ale on był zawsze prawdziwy. Autentyczny do bólu. Potrafisz być autentyczny? Nawet za cenę tego, że Cię wyśmieją?
Papierosy, alkohol, narkotyki – proponuje zły duch. Gdy Jezus nie przyjmuje, wtedy diabeł robi zdjęcie i pokazuje wszystkim, śmiejąc się z niego.
II Jezus bierze krzyż
Nie lubię się!
To jest krzyż. Za gruba, za chuda, niezbyt przystojny, nikt się mną nie interesuje, za mało mam znajomych. Nie lubię się. To jest mój krzyż. Jakie ludzie mają problemy. Ja to mam problem. Nie lubię się. Nie potrafię się zaakceptować. Patrzę w lustro i nie lubię osoby, którą widzę… Pamiętajcie, dla Waszego Zbawiciela jesteście piękni. I to Jezus zabiera na swój krzyż.
Diabeł pokazuje lustro…
III Pierwszy upadek
Uzależnienia
Upadam często. Wiem, że to nie jest dobre, ale cos mnie kusi. Papierosy, alkohol, może marihuana. A może to tylko telefon, jakiś portal, jakaś toksyczna znajomość. Upadam. Ale czy później wstaję? Czy moje uzależnienie zamyka mnie na drugiego człowieka. Staje się moim sztucznym życiem.
Diabeł rzuca w Jezusa paczką papierosów, telefonem, czasopismami. Jezus upada.
IV Jezus spotyka Matkę
Moi rodzice mnie nie rozumieją!
W ogóle nie rozumieją moich problemów, cały czas tylko każą mi coś robić. Każą się uczyć, chodzić do kościoła, być miłym, grzecznym, dobrze wychowanym. Ale nie mają dla mnie czasu. Zresztą, nawet jakby mieli czas, to jak by zacząć tę rozmowę? Nie wiem jak z nimi rozmawiać. Zaufaj najlepszej z matek. Zaufaj Maryi. Popatrz, jak ona kocha swojego Syna. Ale popatrz też jak Syn kocha ją. Panie, spraw, by nasze rodziny trwały w miłości i wzajemnym zrozumieniu.
Maryja podchodzi do Jezusa i go tuli.
V Szymon pomaga nieść krzyż
Czy mam przyjaciół?
Czy mam kogoś takiego, kto podtrzyma mnie gdy upadam? Kto mnie pocieszy, kto wesprze w trudnym momencie. Ilu młodych samotnych, takich którzy nie mają przyjaciół, niedostrzegani przez środowisko, przez otoczenie, zepchnięci na margines. Oni nie mają do kogo się zwrócić ze swoim problemem… Nie mają komu powierzyć sekretu, podzielić się radością albo smutkiem. Im nie ma kto pomoc nieść krzyża. Komu mogą zaufać? Kto jest ich przyjacielem !?Panie, Ty jesteś ich Przyjacielem.
Diabeł nie dopuszcza Szymona do Jezusa, prowadzi go do wyjścia. Ten już idzie za diabłem, ale w końcu wraca i bierze krzyż.
VI Weronika ociera Twarz
Zraniona miłość.
Młodzieńcza miłość. Kto by się nią przejmował? Zranione serca, które może jeszcze niedoskonale, ale chcą kochać. Zdradzone, porzucone, nie mogą się z tym pogodzić. Pierwsza miłość. Pierwsze zerwanie. Dorośli często nie widzą problemu. Przejdzie jej, przejdzie mu. Pozna kogoś innego. Kto ich zrozumie, kto ich pocieszy, kto ich potraktuje na poważnie… Kto im otrze twarz?
Diabeł próbuje wyrwać Weronice chustę. Ale Weronika zdecydowanie zabiera chustę i ociera twarz Jezusowi.
VII Drugi upadek
Obmowa, wyśmianie, kłamstwo
Tyle można złego zrobić młodemu człowiekowi obmową, kłamstwem, wyśmianiem. Widziałaś jak ona wygląda, słyszałeś co powiedział? Żałosne. Żal. Popatrz, ile osób na każdej przerwie w szkole, na spotkaniu, na imprezie jest wyśmiewanych, oczernionych, obmówionych. Nieraz to do nich dociera, orientują się, że to o nich chodzi. I co mają zrobić? Wiedzą, że to o nich ktoś szepcze, pokazuje palcem, drwiąco się uśmiecha. W końcu nie wytrzymują, upadają. Tylko czy będą mieli siły, by powstać? Panie, Ciebie też wyśmiewali, drwili, opluwali. Daj im siłę do powstania.
Diabeł pokazuje palcem na Jezusa, wyśmiewa go przy innych, obgaduje… Jezus upada.
VIII Jezus pociesza płaczące niewiasty
Beznadzieja.
Ile razy w moim życiu było tak do niczego. Mam doła. Depresja. Kto mi wtedy pomógł. Kto mnie pocieszył, uśmiechnął się do mnie. Czy podziękowałem tej osobie. Zastanów się teraz, kto Cię pocieszył, gdy było bardzo trudno. Podziękuj tej osobie w ciszy serca właśnie teraz.
Jezus podchodzi do grupy kobiet i mimo bólu, poklepuje po ramieniu, uśmiecha się.
IX Trzeci upadek
Samobójstwo.
Dane liczbowe są alarmujące.
Samobójstwa wśród młodych znajdują się w Europie na drugim miejscu przyczyn śmierci.
Jej Córka raz po raz samookaleczała się przy pomocy żyletek i noża. Kim miała wtedy 15 lat. Początkowo nikt nie zauważył, że uczennica miała problemy psychiczne. Dopiero list pożegnalny, który matka znalazła w skrzynce, otworzył jej oczy. Dziś wie, że to było wołanie o pomoc.
Samookaleczając się, młodzież cierpiąca na zaburzenia psychiczne, próbuje pozbyć się lęków i wewnętrznego napięcia. Spośród badanych młodych ludzi 8 procent chłopców i ponad 18 procent dziewczynek podało, że przynajmniej trzy razy w życiu dokonało samookaleczenia.
Kto im pomoże? Kto zauważy tych upadających młodych ludzi? Panie, daj im siłę do powstania.
Jezus upada.
X Jezus z szat obnażony
Bieda materialna.
Nie wiem jak to ukryć, wstydzę się. Oni mogą sobie wszystko kupić, a mnie brakuje na podstawowe rzeczy. Wyprawa na zakupy z koleżankami? Wspólny wyjazd – to nie dla mnie. Co mam zrobić, przecież się nie przyznam. Wstydzę się. Nie wstydź się. Materialna bieda może pomóc rozwinąć duchowe bogactwo.
Jezus kładzie się na ziemi. Wszyscy odwracają wzrok od Niego.
XI Jezus do krzyża przybity
Przemoc
Przemoc, która niszczy godność. Młodzi ludzie, którzy jedyne argumenty widzą w fizycznej sile. Nie potrafią, albo raczej nie chcą powstrzymać powstającej w nich agresji. Młodzi ludzie, którzy stają się ofiarami tej agresji. Pobicie nie tylko fizycznie. Pobici psychicznie. Panie Jezu, przybity do krzyża, napełnij serca młodych spokojem, zabierz z nich mściwość, agresję, przemoc. Uczyń je na wzór Twego serca.
Jezu staje przy krzyżu, a diabeł podaje młotek i podsyca żołnierzy, by mocniej uderzali.
XII Śmierć na krzyż
2 On wyrósł przed nami jak młode drzewo
i jakby korzeń z wyschniętej ziemi.
Nie miał On wdzięku ani też blasku,
aby na Niego popatrzeć,
ani wyglądu, by się nam podobał.
3 Wzgardzony i odepchnięty przez ludzi,
Mąż boleści, oswojony z cierpieniem,
jak ktoś, przed kim się twarze zakrywa,
wzgardzony tak, iż mieliśmy Go za nic.
4 Lecz On się obarczył naszym cierpieniem,
On dźwigał nasze boleści,
a myśmy Go za skazańca uznali,
chłostanego przez Boga i zdeptanego.
5 Lecz On był przebity za nasze grzechy,
zdruzgotany za nasze winy.
Spadła Nań chłosta zbawienna dla nas,
a w Jego ranach jest nasze zdrowie.
/Jezus woła: Eli, Eli…/
Pieśń Krzyżu Chrystusa, bądźże pochwalony,
na wieczne czasy bądźże pozdrowiony.
Gdzie Bóg, Król świata całego
dokonał życia swojego.
XIII Zdjęcie z krzyża
Problemy z nauką.
Jemu to przychodzi bez problemu. W ogóle się nie uczy, a wystarczy szybka powtórka przed lekcją i zalicza każdy sprawdzian. A ja? Siedzę całymi nocami, kuję, czytam, nie mam już siły… rano czuje się jak z krzyża zdjęty, idę do szkoły i co ? i nic… niedostateczny… ale żeby tylko tyle. Później się muszę nasłuchać, że jestem leniwy, nic mi się nie chce. Że będzie trzeba wezwać rodziców. Nie mam siły.
Zaproś Ducha świętego do swojej nauki. Westchnij do niego o dar zrozumienia, dar mądrości. Może pomódl się do św. Jana Vianneya, który był najgorszym uczniem, a stał się wielkim świętym.
Jezus zostaje zdjęty z krzyża i dany w ramiona Matki. Diabeł triumfalnie staje przy martwym Ciele i każe sobie zrobić zdjęcie.
XIV Złożenie do grobu
Zobacz, Pan Jezus wszystkie te problemy bierze na siebie… on to wszystko może od Ciebie zabrać. Uwierz mu. Podejdź do konfesjonału. Idź do spowiedzi. Bo on tam na Ciebie czeka. To wszystko możesz tam mu oddać. Zrzucić z siebie. Podejdź do konfesjonału. Tam jest Twoje zwycięstwo.
Jezus siada w konfesjonale i czeka na człowieka.
Popielec 2013r.- ks. Jan Niziołek
Rozpoczyna się Wielki Post – czas przemiany, czas nawrócenia. Każdy chrześcijanin na początku tego okresu, powinien zadać sobie pytanie. Jak go przeżyć, jak ten czas wykorzystać. Przychodzimy do kościoła, aby kapłan posypał nasze głowy popiołem, oraz by kolejny już raz usłyszeć słowa: „nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię”.
Zaczynając Wielki Post od tak surowego w swej wymowie obrzędu, umiejscawiamy się w pochodzie przez historię, nieprzeliczonych rzesz, które w posypywaniu głów popiołem, a nawet czasem w leżeniu w prochu i popiele, wyrażały wobec Boga swoje największe uniżenie, żal za grzechy, błagalne upokorzenie się wobec Niego dla uproszenia jakiejś łaski. W starożytności nawet poganie tak czynili wobec swoich bóstw. Dla nas ważne jest to, że w historii zbawienia Starego Testamentu ludzie przyjmując popiół upokarzali się przed Bogiem, i objawiali w ten sposób własną ułomność, skruchę, smutek czy żałobę.
I tak na przykład wielką łaskę znaleźli mieszkańcy Niniwy, którzy na nawoływanie proroka Jonasza podjęli pokutę i wszyscy odziali się w wory pokutne oraz posypali się popiołem. Nawet sam król Niniwy wstał ze swego tronu, zdjął wierzchnie odzienie, przywdział wór pokutny i usiadł na popiele. Bóg spojrzał łaskawym okiem na króla, ludzi i zwierzęta i darował wszystkim grzechy. Niniwa ocalała ku zadowoleniu proroka Jonasza.
W czasach niewoli perskiej lud żydowski skazany na śmierć, w bólu i pokorze oblókł się w szaty pokutne, zaczął pościć, płakać i lamentować. Również i sama królowa Estera w tragicznym momencie narodu nie tylko żarliwie się modliła, ale zdjęła swe wspaniałe szaty i przywdziała odzienie żałoby i smutku, a zamiast kosztownych wonności, posypała głowę swą popiołem. Bóg wysłuchał tak błagających i ocalił naród od zguby. W podobny sposób modlili się Żydzi za czasów Machabejskich, łącząc swe błagania z postem, rozdarciem szat i posypywaniem głów popiołem. Bóg ich wysłuchał.
Dołączamy dziś, przyjmując popiół, do tych rzesz ludzkich, do królów i bohaterów Izraela. Chcemy podjąć pokutę. W popiele położonym na naszej głowie widzimy symbol pewnego programu pracy na Wielki Post. Popiół jest rezultatem rozproszkowania się w ogniu palm; proch tego popiołu wyraża małość człowieka, jego kruchość, znikomość wobec tego co prawdziwie mocne i potężne. Dla nas jest symbolem upokorzenia się i stania się małym przed Bogiem.
Dziś nasze kościoły wypełnione są wiernymi. Stają oni przed szafarzami Tajemnic Bożych, aby przyjąć posypanie głów popiołem. Czasami wyciągają przed siebie ręce z książeczką do nabożeństwa, chusteczką – trzeba wziąć popiół dla rodziny, przyjaciół.
Co zatem robić, jak przeżyć ten okres Wielkiego Postu?
„Ty zaś wejdź do swej izdebki...” Ty zaś otwórz swoje serce. Otwórz je dla swojej rodziny, dla swoich bliskich. Nie zubażaj ich brakiem spotkania, dobrego słowa, rozmowy, czy wspólnego przebywania.
Jak wygląda twój dzień? Ile czasu spędzasz ze swoim mężem, żoną, ojcem, matką, synem, córką? Czy może wracając do domu szukasz jedynie swojego kąta, gdzie będziesz się mógł wyluzować?
Drogi Bracie i Droga Siostro – Wielki Post – to czas modlitwy i budowania relacji, to czas powstania z Chrystusem do nowego życia. Dzisiaj jest ten czas dany nam przez Opatrzność – dla Ciebie i dla mnie. Daj świadectwo swojej rodzinie. Pomyśl o tym co najbardziej oddziela cię od bliskich – podejmij decyzję, zrezygnuj z tego. Abyś mógł cieszyć się chwałą, którą obdarzy cię Chrystus wstający z grobu w dniu Zmartwychwstania. Amen.
III Niedziela Zwykła - ks. Michał Korzeniec
Wielki Cesarz Francuzów Napoleon Bonaparte, miał powiedzieć kiedyś do generała Bertranda: „Znam się na ludziach i mogę Cię zapewnić, że Jezus z Nazaretu nie był tylko i jedynie człowiekiem. Można bowiem zrozumieć entuzjazm ludzi, którzy służyli tak wielkim wodzom, jak Cezar, czy Aleksander Macedoński. Trudno natomiast zrozumieć to, że Jezus, którego życie tu na ziemi zakończyło się największą porażką, zawisł bowiem na krzyżu, mógł zapalić serca milionów ludzi, którzy przez całe wieki są wierni Jego pamięci. Znam się na ludziach i mówię ci, że nie był On tylko zwyczajnym człowiekiem”.
Czy mieszkańcy Nazaretu zgromadzeni w synagodze widzieli w Jezusie Kogoś więcej niż tylko Syna Maryi i Józefa, którego znali od dziecka. Czy zobaczyli w Nim Boga? Oto dziś jesteśmy świadkami, kiedy Jezus w dzień szabatu, jak to miał
w zwyczaju poszedł do synagogi w Nazarecie. Kiedy odczytał proroctwo Izajaszowe wszyscy byli w Niego wpatrzeni. Wszyscy oczekiwali na to, co powie.
W naszym życiu też jest podobnie. Też wielu z nas czeka na pierwszy występ kogoś ważnego. Ludzie zastanawiają się cóż ten człowiek wtedy powie. Dla przykładu uczniowie na pierwszej lekcji z nowym nauczycielem wpatrują się w niego i czekają na to co powie, czym ich zainteresuje. Kiedy w telewizji pojawia się nowy polityk, też wszyscy czekają na to co powie. Wszyscy oczekują pierwszego przemówienia nowo wybranego papieża, czy biskupa. Czekają na expose premiera, czy też na orędzie Prezydenta.
Gdy jednak, któraś z powyższych osób nie zainteresuje swych słuchaczy wówczas traci poparcie, ludzie przestają taką osobę szanować czy respektować, może odwracają się od niej.
W dzisiejszej Ewangelii słyszeliśmy jak mieszkańcy Nazaretu przyszli do synagogi, aby wysłuchać można powiedzieć dzisiejszym językiem programu Jezusa. Byli ciekawi, chcieli usłyszeć co Jezus ma im do powiedzenia.
Jednak jak usłyszymy w przyszłą niedzielę nie spodobały się im słowa Jezusa i chcieli Go zabić. Nie uwierzyli w to, że jest posłanym do nich Mesjaszem. Nie przyjęli ani Jego Osoby, ani nie chcieli słuchać słów Jego.
A jak jest z nami. Jak my słuchamy Jezusa? Czy nie jest trochę tak, że mówimy sobie, że już po raz kolejny słyszeliśmy ten sam fragment Ewangelii. Czy nie myślimy sobie – cóż nowego powiesz nam Jezu. A może już nawet nie słuchamy Ewangelii, kiedy jest czytana w Kościele, ale bujamy myślami gdzieś
w obłokach. Kim dla mnie jest Jezus? Czy moja wiara w Jezusa wzmacnia się z dnia na dzień, czy może jestem na etapie regresu mojej wiary.
Odnalazłem ostatnio wiersz ks. Twardowskiego Dzieciństwo wiary: Pozwólcie, że teraz go przytoczę:
„Moja święta wiaro z klasy 3b
z coraz dalej i bliżej
kiedy w kościele było tak cicho że ciemno
a w domu wciąż to samo więc inaczej
kiedy święty Antoni ostrzyżony i zawsze z grzywką
odnajdywał zagubione klucze
a Matka Boska była lepsza bo przedwojenna
kiedy nie miała pretensji do nikogo nawet zmokła kawka
a miłość była tak czysta że karmiła Boga
wielka i dlatego możliwa
kiedy martwiłem się żeby Pan Jezus nie zachorował
bo by się komunia nie udała
kiedy rysowałem diabła bez rogów --- bo samiczka
proszę ciebie moja wiaro malutka
powiedz swojej starszej siostrze --- wierze dorosłej
żeby nie tłumaczyła
--- dopiero wtedy można naprawdę uwierzyć
kiedy się to wszystko zawali”
Może właśnie tak jest, że kiedy się przygotowywaliśmy do Komunii św. wiara była łatwa. prosta. To co mówił ksiądz na katechezie było niemal święte. I co się później stało z moją
i Twoją wiarą. Czy nadal jestem wpatrzony w Jezusa z zapartym tchem, czy nadal wyczekuję na to co On ma mi do powiedzenia. A może odwracam się od Jezusa plecami, chce zabić Jego słowa w moich myślach, uszach, bo przeszkadzają mi żyć po swojemu. Kiedy się ktoś ciebie zapyta czy jesteś wierzącym. Odpowiesz tak! Kiedy ktoś cie zapyta czy jesteś katolikiem – odpowiesz – tak! A kiedy ktoś Cię zapyta, czy żyjesz Ewangelią. Wtedy następuje milczenie. I szybko sam siebie tłumaczysz: Nie no przecież ja wierzę w Ciebie Panie Jezu, tylko tak po swojemu. Może nie wszystkie słowa Twoje traktuje poważnie. Może Ty wcale tego wszystkiego nie mówiłeś na serio. I tak czasem sobie tworzę własną Ewangelię.
A może nie tylko Ciebie Panie Jezu nie chcą słuchać nie tylko pojedynczy ludzie, może już w Polsce nie ma dla Ciebie miejsca. No może dla Ciebie jest, ale czy jest miejsce dla Twoich słów, dla Twojej nauki. Przecież nie tak dawno w Polsce próbowano przegłosować w imię tolerancji ustawę o związkach partnerskich. Czy chcemy jeszcze w Polsce słuchać Twojego słowa. Jak już nie Twojego słowa, to chociaż pytam, czy chcemy zachowywać jakiekolwiek principia moralne, nadrzędne, ponadczasowe i ponadkulturowe? Bo przecież takim principium jest zdrowa, oparta na wartościach rodzina. Kim będą dzieci ze związków partnerskich, którzy nie maja wobec siebie żadnych zobowiązań, którzy mogą w każdej chwili powiedzieć nie podobasz mi się zamienię Ciebie na lepszy model, bo przecież nie wiąże mnie z tobą nic. Nic. A przecież to człowiek którego chciałoby się traktować jak przedmiot użycia.
Dlatego dziś dziękujemy Ci Jezu, że Ty przychodzisz do nas jak do mieszkańców z Nazaretu, zgromadzonych w synagodze i mówisz nam, że jesteś Mesjaszem, Napełnionym Duchem Świętym. Mówisz, że przychodzisz, aby nieść Dobrą Nowinę ubogim, aby więźniom głosić wolność, niewidomym przejrzenie, aby uciśnionych odsyłać wolnymi. Mówisz nam też inne słowa, które zawarte są w Piśmie Świętym, a które Twój Kościół strzeże i wyjaśnia i podaje wiernym do wierzenia.
Panie Jezu chcemy nie tylko słowa Twojego słuchać, ale chcemy nim żyć. Pamiętamy o tym, że w nas mieszka Duch Święty. Dałeś nam Panie dar Ducha Świętego podczas sakramentu chrztu św., następnie uzdolniłeś nas do mężnego wyznawania wiary podczas sakramentu bierzmowania. Dlatego prosimy Cię, abyśmy nie tylko byli zasłuchani w Twoje słowo, ale świadczyli o Tobie i Twojej miłości w naszych środowiskach, w których żyjemy, bo wierzymy, że Jesteś naszym Bogiem. Amen
II Niedziela Zwykła - "Zachowaj dobre wino..." - ks. Łukasz Połacik
- Dzień dobry - powiedział lis.
- Dzień dobry - odpowiedział grzecznie Mały Książę i obejrzał się, ale nic nie dostrzegł. [...]
- Ktoś ty? - spytał Mały Książę. - Jesteś bardzo ładny...
- Jestem lisem - odpowiedział lis.
- Chodź pobawić się ze mną - zaproponował Mały Książę. […]
- Nie mogę bawić się z tobą - odparł lis. - Nie jestem oswojony.
- Ach, przepraszam - powiedział Mały Książę. Lecz po namyśle dorzucił: - Co znaczy "oswojony"?
- Nie jesteś tutejszy - powiedział lis. - Czego szukasz? [...]
- Szukam przyjaciół. Co znaczy "oswoić"?
- Jest to pojęcie zupełnie zapomniane - powiedział lis. - "Oswoić" znaczy "stworzyć więzy".
- Stworzyć więzy?
- Oczywiście - powiedział lis. - Teraz jesteś dla mnie tylko małym chłopcem, podobnym do stu tysięcy małych chłopców. Nie potrzebuję ciebie. I ty mnie nie potrzebujesz. Jestem dla ciebie tylko lisem, podobnym do stu tysięcy innych lisów. Lecz jeżeli mnie oswoisz, będziemy się nawzajem potrzebować. Będziesz dla mnie jedyny na świecie. I ja będę dla ciebie jedyny na świecie. (Antoine de Saint-Exupéry Mały Książę)
Każdy człowiek stawia najpierw dobre wino, a gdy się napiją, wówczas gorsze. Ty zachowałeś dobre wino aż do tej pory.
Znamy dobrze tę ewangelię – opowieść o przemianie wody w wino. Jezus czyniący cuda, Matka, która wskazuje na swojego Syna i mówi – także i do nas: Uczyńcie wszystko, cokolwiek Wam powie... Jest jednak w tej ewangelii jeszcze jedno, może mało znaczące zdanie – stwierdzenie starosty weselnego zwracającego się z uznaniem do pana młodego: Każdy człowiek stawia najpierw dobre wino, a gdy się napiją, wówczas gorsze. Ty zachowałeś dobre wino aż do tej pory.
Gdy po raz pierwszy spotykamy jakąś osobę, staramy się wywrzeć na niej jak najlepsze wrażenie, dbamy o swój wizerunek, zwracamy uwagę na wygląd, ważymy słowa, chcemy jak najlepiej wypaść i zostać dobrze zapamiętanym.
Kolejne spotkania to już mniejszy stres, przyzwyczajamy się, oswajamy, pozwalamy sobie na coraz więcej swobody. Ot, naturalna kolej rzeczy w poznawaniu innych ludzi. Jednak niektórych poznajemy jeszcze bardziej. Stają się nam coraz bliżsi. Decydujemy się dzielić z nimi różne sprawy naszego życia. To wobec nich staraliśmy się zachowywać i prezentować jak najlepiej. Ale czas nas zmienia, przyzwyczaja, już nie musimy się dla nich stroić, w końcu to domownicy, nie musimy już dobierać odpowiednich słów - ba - mówimy nieraz nawet parę słów za dużo. Już nie musimy zabiegać o naszych najbliższych – o swojego współmałżonka, swoje dziecko, swoich rodziców, swoich przyjaciół – przecież oni i tak są…
Oswajamy się z nimi, ale czy zgodnie z definicją lisa z Małego Księcia potrafimy z nimi stworzyć więzy?
Tu zaczyna się problem, bo przecież: Każdy człowiek stawia najpierw dobre wino, a gdy się napiją, wówczas gorsze.
(…) a gdy się napiją, wówczas gorsze.
Pewnie nic w tym jeszcze złego, jeżeli nie dbamy wobec najbliższych tylko o swój zewnętrzny wygląd, problem powstaje, gdy zaczynamy się także gorzej wobec nich zachowywać. Bo tym dobrym winem swojej osobowości o wiele łatwiej częstować sąsiadów, dalszą rodzinę, pracodawcę, znajomych… a o wiele trudniej swoją żonę, męża, dziecko, rodziców, pracownika, kogoś, kto jest ode mnie zależny… trudniej go w szarej codzienności częstować cały czas dobrym winem… dla niego mamy przygotowane takie gorsze, lekko zmieszane z wodą, a może i często z goryczą…
Czy nie znamy w swoim środowisku ludzi, którzy na zewnątrz są wzorowymi obywatelami, katolikami, pracownikami czy pracodawcami, a w domu dla najbliższych stają się nie do zniesienia…
(…) a gdy się napiją, wówczas gorsze.
Miej zawsze dobre wino – dla wszystkich, nie tylko na początku Twojej relacji, znajomości, zakochania… Nie poprzestawaj na oswajaniu, staraj się z najbliższymi stworzyć więzy i je pielęgnuj. Miej dobre wino przyrządzone z miłością.
Jak to zrobić? – poproś o to Jezusa. Tak jak Pan Młody z Kany Galilejskiej. Jezus i w Twoim życiu może dokonać tego cudu – i gorycz, jaką jest Twoja relacja do najbliższych, przemieni w najwyższej klasy wino.
Czy zachowałeś dobre wino aż do tej pory?
Chrzest Pański 2013r. - ks. Jan Niziołek
Pielgrzymka do Ziemi Świętej, którą wielu z nas w minionych latach odbyło ma swój niepowtarzalny charakter, można powiedzieć – podwójny wymiar. Patrząc na niepowtarzalne krajobrazy i poznając cenne zabytki – myślą pielgrzymi przedzierają sie przez historię, a przede wszystkim doświadczają bliskości Boga, który na tej Ziemi pozostawił wiele śladów swojej obecności. Ta duchowa podróż prowadziła do spotkania i doświadczenia obecności Boga w wybranych i świętych miejscach.
W czasie tej pielgrzymki nie mogło zabraknąć miejsca chrztu Jezusa. Udając się nad rzekę Jordan – mijamy po drodze skaliste pastwiska, gaje oliwkowe i soczystą zieleń, przytkaną kwiatami. Zatrzymujemy się na parkingu otoczonym plantacjami drzew palmowych. Każdy z pospiechem wysiada z autobusu, a by jak najszybciej zobaczyć miejsce chrztu Jezusa. Nie jest ono podobne do tych, które znamy z obrazów sławnych malarzy. Spokojne wody Jordanu obudowano kamiennymi wzmocnieniami i przystosowano do dzisiejszego użytku. Do tego miejsca przybywa wielu ludzi – pielgrzymujących po Świętej Ziemi , aby odnowić przyrzeczenia Chrztu Świętego. Dotykam wody; nie jest to ta sama woda, której dotykał Jezus, tylko miejsce jest to samo. Dotknięcie płynącej rzeki pozwala nam przywołać na pamięć i doświadczyć wydarzenia, które miało tu miejsce prawie dwa tysiące lat temu. Jezus stoi w wodach Jordanu, a z nieba dał sie słyszeć głos: „Tyś jest mój Syn umiłowany, w Tobie mam upodobanie”. W tym momencie Jezus objawia światu, że jest Bogiem. A zatem moc, jaką otrzymujemy w sakramencie Chrztu ma swe źródło w Bogu. Przez Chrzest mamy uczestnictwo w mocy Bożej Jezusa Chrystusa.
Trzeba dzisiaj w niedzielę chrztu Chrystusa, kiedy niejako wspominamy swój własny chrzest, zapytać siebie: Czy ja jestem Chrystusowy? - ile pozostało z pierwszego porywu wiary, kiedy Bóg był kimś bardzo bliskim? Ile Jezusa zostało od Pierwszej Komunii świętej? Może tylko obrazek, zdjęcie, kruche wspomnienia, bo prezenty już dawno się zużyły.
Ile Jezusa zostało z sakramentu Bierzmowania? - może to był epizod, który trzeba zaliczyć, tak na wszelki wypadek, bo się może przydać?
Wszyscy małżonkowie niech się zapytają: Ile w nich miłości z sakramentu Małżeństwa?
Siebie też często pytam: Ile we mnie Jezusa z sakramentu Kapłaństwa? - czy ja jestem Chrystusowy? To pytanie, które powinno dzisiaj we mnie i w tobie powracać.
Czasem się słyszy: jestem wierzący ale..... nie zgadzam się ......... Mogę też żyć jak chcę – powtarzasz przy różnych okazjach – to prawda możesz, ale czy wtedy jesteś Chrystusowy? jaka jest twoja godność chrześcijańska?
Setki spotkanych twarzy podczas wizyty duszpasterskiej – kolędy; mnóstwo wypowiedzianych słów, niekiedy ironiczne uśmiechy, setki oczu pełnych nadziei i dobra. Przychodzę co wieczór z głową pełną myśli i pytam sam siebie; Czy ci, których spotykam są do końca twoi Panie? Ilu jest z sercem podzielonym między prawdą a fałszem, dobrem a złem, miłością a nienawiścią, wiarą a niewiarą... czytam napisy na klatkach schodowych, na murach bloków – różne są. Pod drzwiami stoję pukam – dolatuje mnie cichy szept: „Już sobie poszedł”. Czuję się jak intruz. „przepraszam” odchodzę. Przychodzę co wieczór z głową pełną myśli i pytam siebie; Czy tacy też kiedyś do Ciebie należeć będą, Panie? Modle się; Panie oni tylko na chwilę zapomnieli o swoim Chrzcie!
Moi Drodzy - Mówi się, że w Polsce wielu teraz odchodzi od Kościoła, niektórzy nazywają to kryzysem. Wydaje mi się, że nie jest to kryzys Kościoła. To co przeżywamy dzisiaj to raczej kryzys człowieka i kryzys wartości. Jeśli ktoś po latach odszedł od Kościoła, to on Go nie zdradził, on zdradził siebie. A zatem – czy ty jesteś Chrystusowy. Czy jesteś odpowiedzialny za przyjęty przed laty w wierze twoich rodziców sakrament Chrztu?
Jest takie piękne opowiadanie, które kiedyś usłyszałem; Do Aleksandra Wielkiego króla Macedonii przyprowadzono młodego żołnierza. Był dezerterem, uciekł z pola bitwy. Jak masz na imię? - zapytał król młodego żołnierza. Aleksander – tak jak ty królu – odpowiedział. Zapadła głęboka cisza. Po chwili król rzekł – to idź wolno Aleksandrze. Idź wolni i albo zmień swoje imię, albo zmień siebie! Odszedł ten młody żołnierz. Nie wiadomo co działo sie w jego sercu. Dalsze opowiadanie mówi, że imię swoje zachował, a w jednej z bitew życie oddał za swojego króla”.
Kochany Bracie. Kochana Siostro – ile jest we mnie, ile jest w tobie Chrystusa?
Nowy Rok - Świętej Bożej Rodzicielki - ks. Łukasz Połacik
Pewna niezbyt zamożna kobieta znalazła jajko. Niesłychanie szczęśliwa, zawołała swego męża oraz dzieci i powiedziała:
– Skończyły się nasze zmartwienia. Popatrzcie: znalazłam jajko! Nie zjemy go, lecz zaniesiemy je do sąsiada, który ma kwokę. Kwoka wysiedzi nam kurczaka, który wyrośnie na dużą kurę. My oczywiście nie zjemy kury, lecz będziemy ją karmić, aby znosiła nam wiele jaj, z których będziemy mieli wiele innych kur, a te zniosą nam dużo kolejnych jajek. W ten sposób będziemy mieli dużo kur i dużo jajek. Nie zjemy ani kur, ani jaj, lecz sprzedamy je i kupimy jałówkę. Wyhodujemy ją i będziemy mieli krowę. Krowa da nam cielęta, aż w końcu będziemy mieli spore stado. Sprzedamy je i kupimy kawałek ziemi, potem sprzedamy i kupimy; kupimy i sprzedamy...
Mówiąc o tym z wielkim przejęciem, kobieta żywo gestykulowała. Nagle jajko wypadło jej z ręki i rozbiło się na ziemi.
I my na Nowy Rok lubimy robić postanowienia i snuć różne plany. W tym roku to zacznę, w nowym roku spróbuję, postaram się… W Nowy Rok wchodzimy z dużym optymizmem, życząc sobie, by był lepszy od poprzedniego, wyznaczamy nowe cele i zadania do wykonania. Jesteśmy z tych swoich postanowień dumni, mówimy o nich naszym najbliższym, rodzinie, znajomym. I tak mija kolejny rok i gdzieś to wszystko się rozmywa. Tego nie udało się zrealizować, to nie wyszło, z tym było jeszcze gorzej niż poprzednio. Często nam to planowanie nie wychodzi, przypominamy kobietę, która znalazła jajko. Wszystkie swoje plany opieramy o własne siły. I tu chyba tkwi problem. Bo właśnie gdzieś w trakcie konstruowania naszych pomysłów na Nowy Rok zapominamy tylko o jednym. O tym, który nas stworzył i który już ma dla nas plan najlepszy. Plan pewny. Wystarczy się na ten plan otworzyć, zastosować go w swoim życiu. Nie liczyć tylko na własne siły. Maryja na własne siły nie liczyła. Jak miała się zachować ta prosta dziewczyna z Nazaretu, gdy dowiedziała się, że urodzi dziecko, które jest Bogiem, a pocznie za sprawą Ducha św.? Ona nie próbowała od anioła wyciągać jakiś informacji, nie dopytywała się czemu ona, dlaczego w ten sposób, czym sobie na ten zaszczyt zasłużyła. Co więcej, nie planowała sobie dalej życia, ile to korzyści może odnieść z tego, że jest Matką Boga, ile znajdzie uznania wśród sąsiadów, rodziny, jak polepszy się jej społeczny status…
Dlatego na progu Nowego Roku Kościół w swojej liturgii stawia przed nami właśnie Maryję Bogurodzicę. I jej postawę zaufania przeciwstawia naszym planowaniom i postanowieniom. Usłyszane w Ewangelii stwierdzenie Lecz Maryja zachowywała wszystkie te sprawy i rozważała je w swoim sercu przeciwstawia naszym noworocznym postanowieniom. Czy to znaczy, że postanowień nie możemy robić, że są niedobre? Ależ nie. Każde z nich będzie bardzo dobre, jeśli będziemy je tworzyć z jednym zastrzeżeniem – zastrzeżeniem, które pierwsza wypowiedziała, ta której święto dziś obchodzimy – Fiat voluntas Tua – Niech się stanie według Twego słowa. Maryja wszystkie sprawy swojego życia, zachowywała w swoim sercu i rozważała czy są zgodne z wolą Bożą. My często postępujemy dokładnie odwrotnie. Najpierw zaplanujemy, postanowimy, każdego o tym poinformujemy, a dopiero jak nam nie wyjdzie, wołamy – Panie Boże pomóż. Matka Boża od razu zaprosiła swojego Stworzyciela do swoich planów. I jej życie było zaplanowane tak pięknie jak żadnego innego człowieka.
Różnie pewnie spędziliśmy miniony, sylwestrowy wieczór. Może w domowym zaciszu, w gronie rodziny, albo samotnie, może wśród kameralnej grupy znajomych albo na wielkim balu… Nieważne. Ważne jest, że rozpoczynamy ten Nowy Rok z Bogiem. Że tu przyszliśmy, na Eucharystię. I to jest najlepszy dowód na to, że do swoich planów i pomysłów zawsze chcemy zapraszać naszego Stwórcę i Zbawiciela. A gdy Pan Bóg będzie na pierwszym miejscu na naszej liście planów, tam wszystko będzie na swoim miejscu.